Rozdział 24

42 14 31
                                    

„Jak udało nam się ustalić zatrzymana Alicja K., została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Niepodważalnym dowodem okazało się być narzędzie zbrodni. Młotek, który oskarżona kupiła dzień wcześniej w sklepie budowlanym. Z pewnych źródeł wiemy, że na młotku znaleziono wyłącznie ślady DNA Alicji K. Sprawy obrały nieoczekiwany obrót. Oskarżona została wypuszczona ze szpitala, w którym znalazła się ze względu na odniesione obrażenia, które wg śledczych zadała sobie sama, a następnie umieszczona w areszcie śledczym. Sprawę prowadzi prokurator Reis, który nadzorował śledztwo nad gangiem sutenerów. Gniezno przez kilka miesięcy żyło w strachu i przeświadczeniu, że na terenie województwa wielkopolskiego dochodziło do makabrycznych zdarzeń. Są i tacy, którzy sugeruję, że dziewczyna padła ofiarą spisku ludzi powiązanych z wysoko postawionymi tego miasta. Jaka jest prawda? Przypominamy, że dziś rusza proces w sprawie Alicji K. Ludzie od rana gromadzą się pod sądem...".

Marysia wyłączyła radio. Nie mogła dalej tego słuchać. Zza uchylonych drzwi pokoju słyszała dźwięki krzątającej się w kuchni matki. Szykowała śniadanie, choć jej mąż, ojciec Marysi, dawno wyszedł do pracy. To był znak dla dziewczyny, że mama z pewnością chce z nią poważnie porozmawiać. O Marku. Nie miała ochoty poruszać tematu, w którym czuła, że traci grunt. Właściwie straciła nie tylko stabilny fundament, ale również i nadzieję. Co prawda Marta wymyśliła kilka świetnych, w jej mniemaniu, planów na odzyskanie jej narzeczonego, ale żadnego nie była w stanie wprowadzić w życie. Była jednocześnie smutna, że go zawiodła i wściekła, że przespał się z inną. Umysł płatał jej figle i za każdym razem gdy zamykała oczy, widziała jego usta całujące wargi Koszewskiej. Jego dłonie wędrujące po jej ciele. Jego zapach mieszający się z zapachem innej kobiety.

– Walić to! – Wstała z łóżka i ruszyła w stronę wiatrołapu, gdzie ubrała w pośpiechu pierwszą z brzegu kurtkę, włożyła na stopy trapery i wybiegła z domu, zostawiając za sobą, stojącą w progu drzwi matkę.

Złapała taksówkę i już po chwili była w drodze do centrum. Całą drogę walczyła z gnębiącymi ją myślami, aż w końcu pojazd zatrzymał się przy ul. Jana Pawła. Nie wiedziała, dlaczego podała akurat tę ulicę. Obejrzała się w lewo, w stronę komendy i spuściwszy wzrok, westchnęła przeciągle. Miała nadzieję, że spotka Marka. Otrząsnęła się z tych sentymentalnych pierdół i na myśl, że zachowała się jak niezrównoważona, zakochana nastolatka, przewróciła oczami.

Ruszyła szybkim krokiem, nie zważając na ziąb i porywisty wiatr, który hulał między kamienicami, raz spowalniając jej marsz, by po chwili pchać ją w rozgrywający się przed gmachem sądu spektakl. Z każdym przebytym metrem wyraźniej słyszała gwar zgromadzonego na placu tłumu. Z jednostajnego szumu, przerodził się w dziesiątki odrębnych głosów, których nie tylko barwa, ale i wykrzykiwane hasła różniły się diametralnie. Głosy staruszek, skrzekliwe, urywane wrzaski, które trudno było ułożyć w sensowną całość. Tubalne, przeszywające się tony męskich gardeł, w których główną rolę grały niecenzuralne słowa. Kobiece chóry, które wyrzucały z siebie aksamitnie brzmiące sylaby, pnące się w górę ze zdwojoną mocą.

Marysia objęła wzrokiem widowisko i z wrażenia zatrzymała się, pierwszy raz odczuwając strach przed hordą rozwścieczonych ludzi.

Nasunęła na głowę obszerny kaptur kurtki i ukryła się za pniem starego dębu. Z tej perspektywy widziała wszystko, zachowując bezpieczną odległość. Spojrzała na zegarek. Za trzydzieści minut ma się rozpocząć pierwsza rozprawa w sprawie Alicji Kulczyńskiej. Dziewczyny, która podzieliła gnieźnieńską społeczność i zniszczyła życie niewinnym mężczyznom.

– O mój boże – szepnęła, mrużąc oczy.

W tłumie skandujących ludzi dostrzegła znajomą sylwetkę starszej kobiety. Ściskała oburącz torebkę i wpatrywała się w drzwi gmachu. Zupełnie jakby to ona czekała na wyrok. Miała bladą, ściągniętą obojętnością twarz i tylko jej oczy zdradzały emocje. Kipiała z nich czysta, niczym niezmącona nienawiść. Marysia w pierwszym odruchu chciała podejść do Krystyny i pomóc jej wydostać się z napierającego na nią tłumu, ale zrezygnowała, uświadomiwszy sobie, że pani Krystyna właśnie tu i teraz chce być.

Zbrodnia [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz