Rozdział 8 - Cały świat kocha mojego brata

654 48 3
                                    

Jestem niezaprzeczalnie bezbronna wobec tych dziwnych, dziwnych uczuć, które pojawiają się ostatnio w moim wnętrzu, gdy Harry Evans jest w pobliżu.

Ten zielonooki gnojek działa mi na nerwy, ale to kuriozalne uczucie, które towarzyszy mi, gdy stoimy naprzeciwko siebie przy białej linii jest dalekie od złości.

Jego wyrzeźbioną klatkę piersiową okrywa obcisły t–shirt i już wszyscy wokół wiemy co się kryje pod tym czarnym materiałem, więc nie jest łatwo. Nie jest łatwo się skupić, chociaż za chwilę czeka mnie kolejna walka. Może i wygrał poprzednią bitwę, ale to jeszcze nie oznacza, że wygra całą wojnę.

Poprawiam chwyt na czerwonym kiju od hokeja. Bo to właśnie mnie teraz czeka. Rundka w hokeja na trawie. Kto to do cholery wymyślił?

No tak. Wspaniała i pomysłowa Miriam, która stoi tuż za liniami prowizorycznego boiska i trzyma w ustach żółty gwizdek.

– Tchórzysz? – Oczy Harry'go błyszczą. Słońce zmierza ku zachodowi, odbija się w jego zielonych tęczówkach, podkreślając ich barwę.

– Nigdy – odpowiadam przez zaciśnięte zęby i przecieram spoconą, lewą dłoń o materiał legginsów.

Gdy Miriam gwiżdże ile sił w płucach, szybko uderzam kijem w krążek.

– To nie golf – burczy Harry, który odsunął się ode mnie w ostatniej chwili. Inaczej dostałby kijem, a ja wcale nie byłabym niezadowolona z takiego przebiegu wydarzeń. Zrywam się do biegu, ignoruję ostrzeżenia Miriam, żeby kij trzymać przy trawie i daję z siebie sto procent. Instruuję Jennifer i Lindę, bo zostaliśmy w tych samych drużynach i z radością podbiegam do Conrada, któremu udało się strzelić gola. O ile można to nazwać golem. Przybijamy piątki, wracając w naszą strefę obrony. Drużyna Evansa nie lituje się nad nami, ostro walczy, żeby wyrównać wynik, ale tym razem to moja drużyna króluje. Conrad najwyraźniej jest mistrzem świata w hokeju na trawie, bo wymija wszystkich przeciwników i znów celnie trafia w sam środek siatki.

– O tak! – wrzeszczę ile sił w płucach i tańczę taniec radości, okręcając się wokół kija. Linda podskakuje obok mnie, dopingując Conrada, bo bądźmy szczerzy, tylko on ciągnie tą drużynę do zwycięstwa. Gdy Miriam ogłasza przerwę, kieruję się do ławki, na której stoją butelki z wodą. Odkręcam jedną, biorę łyka i rozglądam się po okolicy, podziwiając jak bardzo zintegrowani są teraz pracownicy amerykańskiego Black Industries. Mój plan działa, mam ochotę skakać z radości. William będzie dumny. Jestem tego pewna.

I prawie oblewam się wodą, gdy mój wzrok spoczywa na Harrym. Jedną ręką, jakby reklamował właśnie nową serię zapachów dla mężczyzn, zdejmuje powoli swoją czarną koszulkę. Moje zdradzieckie oczy wpatrują się w jego wyrzeźbione mięśnie, a równie głupie ciało lgnie do niego, jak durna ćma do światła. Mam zerowy instynkt samozachowawczy i zamiast uciekać na drugi koniec posiadłości Phoebe, stoję jak ten kołek z butelką przy ustach.

– Spragniona? – pyta Harry, podbiegając do mnie. Jest spocony. Do jasnej cholery, jest totalnie spocony a niewielkie krople potu lśnią przy zachodzącym słońcu.

– Je–jest jesień – dukam, jakbym straciła wszystkie komórki w mózgu. I on, żeby mnie bardziej pogrążyć, puszcza mi jedno, wesołe, niezobowiązujące oczko. I nagle wszystkie moje wnętrzności się rozpływają, a ja poprzysięgam w tym momencie, że udam się do lekarza.

– Podoba ci się to co widzisz, Walker? – pyta nonszalancko, bo ten drań już zna odpowiedź.

– Przeziębisz się – warczę, gdy odzyskuje panowanie nad ostatnimi szarymi komórkami. Zakręcam butelkę z wodą i odkładam na ławkę. Prostuję się i odrzucam warkocz do tyłu, na plecy. – A wtedy będziesz musiał się poddać.

WspółpracaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz