𝓺𝓾𝓲𝓭𝓭𝓲𝓽𝓬𝓱

41 1 0
                                        

Będąc w nowej szkole około dwóch tygodni bez najmniejszego problemu mogłam stwierdzić kto jest wart mojej uwagi, a od kogo lepiej stronić. Nie pozwalałam jednak samej sobie zamknąć się na nowych ludzi. Jedynie na bandę idiotów, mówiąc jaśniej Jamesa Pottera i jego równie mało inteligentnych denerwujących kolegów. Za to młodszy z braci Potter okazał się najkochańszą osobą jaką poznałam w ostatnim czasie. Złapałam z nim niesamowicie dobry kontakt i mogłam porozmawiać o absolutnie wszystkim. To samo tyczyło się Rose Granger-Weasley i reszty moich współlokatorek. Uwielbiałyśmy urządzać sobie babskie wieczory, robić wspólną pielęgnacje twarzy i plotkować przy tym o innych uczniach. Mimo moich upodobań takich jak dbanie o ogólny wygląd czy jakże relaksujące mnie w ostatnim czasie sprzątanie bardzo chciałam uprawiać sport. Dziś po południu odbywał się nabór do drużyny quidditcha i bardzo chciałam spróbować swoich sił. Odkąd byłam małym dzieckiem tata uczył mnie latać na miotle, więc miałam ogromny sentyment do tego zajęcia. 


Siedziałam w pokoju wspólnym rozmyślając o tym, jak najlepiej wypaść na naborze do drużyny, jakie ruchy zastosować. Byłam w tak ogromnej zadumie, że nawet nie zorientowałam się, że ktoś przysiadł obok mnie. Moje rozmyślania przerwał znajomy głos.


— Jak tam? Nadal chcesz spróbować swoich sił? — uśmiechnął się do mnie Albus. 

— Chyba tak — parsknęłam lekkim śmiechem. — Myślisz, że zrobię z siebie dużego głupka? 

— Jesteś dość mała, więc dużego na pewno nie — zaśmiał się brunet. — Swoją drogą powinnaś się zbierać, trening zaczyna się za piętnaście minut. 

Otworzyłam szeroko oczy i przeklinając samą siebie w duchu zerwałam się z miejsca. Pociągnęłam Albusa ze sobą i zaczęliśmy pędzić w stronę boiska. Jak można się domyślać, chłopak nie był zbyt zadowolony, że musi iść tam ze mną i wpatrywać się w starszego brata zbierającego pochwały, ale jako dobry przyjaciel chciał też mnie wspierać. 

Wbiegliśmy zdyszani na boisko i odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam poza nami jedynie drużynę, kapitana i jedną dziewczynę. Zanim zebrała się reszta, czyli około dziesięciu osób, zdążyłam chwilę odsapnąć po tym mało ekscytującym maratonie. 


— Moi drodzy. — zaczął kapitan — Ja nazywam się Maximilian Wood, dla przyjaciół Max i jestem kapitanem drużyny quidditcha naszego cudownego domu lwa. Szukamy osób na pozycję ścigającego, pałkarza i obrońcy. Każdy po kolei pokaże na co go stać, a na koniec ogłoszę kto jest szczęściarzem. Zaczynamy!


Poczułam ukłucie stresu w żołądku. Wzięłam głęboki oddech i mocno wypuściłam powietrze. Wiedziałam, że się nie dostanę. Było to już przesądzone. Zrobiłam z siebie idiotkę spadając z miotły. Dałam się rozproszyć idiotycznym zaczepkom Jamesa i nie zauważyłam lecącego w moją stronę kafla. Cholerny Potter. 
Staliśmy w rzędzie patrząc na przechadzającego się w tą i z powrotem Maxa. 


— Jest was dużo, ale niestety miejsca tylko trzy. Hugo Weasley, Amy Geller i Tommen Covey. Gratulację! — zawołał zadowolony kapitan. 


Nie ukrywając było mi przykro. Spojrzałam na Albusa przygnębiona i zaczęłam iść w jego stronę. 


— Nie przejmuj się Roxie, oboje wiemy, że jesteś świetna — powiedział przytulając mnie do siebie. 

— Dziękuje Al. 


Chłopak delikatnie się ode mnie odsunął i spojrzał w stronę zamku. 


— Masz ochotę na gorącą czekoladę z piankami? — uśmiechnął się przebiegle. 

— Jak będziemy ciągle się zakradać do kuchni to nas w końcu z niej wygonią  — przewróciłam oczami rozbawiona. 

— Marudzisz, chodź — odparł i zaczął ciągnąć mnie w stronę zamku.

Niechętnie za nim podążyłam. Może gorąca czekolada dobrze mi zrobi? Kocham czekoladę, kocham pianki, kocham te słodziutkie skrzaty i rozmowy z nimi. Właściwie same plusy, napój bogów i najlepszy przyjaciel jakiego mogłam sobie wymarzyć. Powiedzmy, że to całkiem niezła rekompensata za to, że nie dostałam się do drużyny.


W drodze do dormitorium jedyne o czym marzyłam to długi gorący prysznic. Gdy znalazłam się w pokoju zastałam tam jedynie Joyce. 


— Gdzie reszta? — spytałam zaciekawiona. 

— Siedzą u Collinsa. — odpowiedziała z lekkim grymasem na twarzy. 

— U bandy Pottera? — prychnęłam. 

— Tsa, Zack to miłość tygodnia Eve.

— Ciekawe kto będzie następny — parsknęłam i zgarnęłam piżamę z łóżka. 


Weszłam do łazienki i zrzuciłam z siebie wszystko. Rozpuściłam włosy i weszłam pod prysznic relaksując się. Spędziłam pod nim dość sporo czasu. Kocham być czysta i pachnieć. Machnięciem różdżki osuszyłam ciało i włosy. Ubrałam na siebie piżamę, która składała się z krótkich, czarnych spodenek i różowego crop-topu. Przeczesałam włosy rękoma i wyszłam z łazienki. Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałam Eve, Gillian i Rose wraz z moją jakże ulubioną ekipą. 


— Zero prywatności we własnym pokoju — prychnęłam kierując się w stronę łóżka. 

— Nie bądź taka. Daj się napatrzeć — powiedział z obrzydliwym uśmiechem Zack. 

Przewróciłam oczami i gdy odwrócił się tyłem do mnie, rzuciłam w niego litrową butelką wody. Następnie przewróciłam się na drugi bok z zamiarem pójścia spać. Nie miało znaczenia, że była dopiero dziewiętnasta. Sen był najlepszą formą ucieczki od nich. 
Moje starania były na nic, było za głośno. 


— Nie macie swojego pokoju? — spytała Joyce jakby czytając mi w myślach. 


Otworzyłam oczy i zobaczyłam Eve piorunującą wzrokiem Joyce. 


— Ale z was sztywniary. Może dołączycie do nas? Jedno piwo nie zaszkodzi. — uśmiechnął się do mnie James. 


Spotkał się jedynie z środkowym palcem z mojej strony. 


— Dobra chłopaki. Idziemy, bo nas zjedzą — ponownie próbował zabłysnąć Potter. 


W ciągu kilku minut zebrali się i w końcu zostałyśmy same z dziewczynami. Wiedziałam, że szykuje się kłótnia. Eve była na nas wściekła. Najpierw zaczęła krzyczeć, potem rzucać rzeczami, aż w końcu rozpłakała się i wyszła z pokoju, a wraz z nią Gillian. Wiedziałyśmy, że gniew naszej przyjaciółki nie potrwa długo, więc żadna z nas nie była nim specjalnie przejęta. Ułożyłam się wygodnie do snu i pozwoliłam sobie odpocząć po ciężkim dniu. 

𝐸𝓍𝓅𝑒𝓁𝓁𝒾𝒶𝓇𝓂𝓊𝓈 • James Sirius PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz