Piwo jak piwo, ale i tak nie lubił Korony, bo smakowała jak sama woda. Jednak popijał ją. W końcu nie chciał odmówić swojemu najlepszemu przyjacielowi wspólnego siedzenia przy piwie. Zwłaszcza po tym, jak złapali jakiegoś kotołaka. Tylko jeden wielki minus — nie chciał nic mówić. Nawet nie potwierdzał ani nie zaprzeczał, że jest ze wrogiego im stada Whitney. Ta niepewność go irytowała, bo nie wiedział, jak ma się zachować. Co z nim zrobić. A jego ojciec wcale nie ułatwiał mu zadania. Wręcz potęgował jego zirytowanie. Gdyby tylko mógł przejąć w końcu watahę. Sam. Bez Luny. W końcu nie sparuje się z pierwszą lepszą waderą. Nie byłoby to dobre dla stada. Zresztą nawet jego potomstwo nie byłoby dostatecznie silne bez Lanesry. Dlaczego to ona musiała być jego Mate?
— Halo? Ziemia do Akosa. — Męski głos wydał się wręcz rozbawiony, machając masywną dłonią przed twarzą Hooda.
Chcąc czy nie chcąc, wyrwał się z zamyślenia. Znowu odleciał, zamiast skupić się na przyjacielu. Niech to szlag.
— Sorry — mruknął, mierzwiąc swoje włosy dłonią. Objął oburącz szklaną butelkę, wbijając w nią wzrok, niżby na czarnowłosego mężczyznę, z burzą niesfornych kosmyków. — Za dużo myśli naraz — dodał, wzdychając. Uniósł butelkę, upijając spory łyk alkoholu.
— Wyluzuj, zacznie ten no, koci móżdżek, gadać. — Mark wzruszył ramionami, jakby faktycznie spłynęło to po nim jak po kaczce.
— Zobaczymy. Póki co nie wiemy, czy jest nawet z tego stada i dlaczego chciał zaatakować dzieciaki. — Przewrócił oczami, zsuwając się nieco z fotela, by móc oprzeć tył głowy o oparcie. Natomiast swoje spojrzenie wbił w biały sufit, na którym widać było wyschnięte plamy po przeciekach.
— Nie no masz rację, ale pewnie żal mu dupę ściskał, bo dziunia kazała mu cię śledzić. — Zaśmiał się, ale szybko ta reakcja została stłumiona przez butelkę, z której upił łyk.
Akos nie odpowiedział od razu, a uśmiechnął się pod nosem, słysząc teorię spiskową przyjaciela.
— O proszę, proszę! — Mark uderzył dłonią w butelkę, która przeszkodziła mu w klaśnięciu w dłoniach. — Myślisz o niej — stwierdził, kierując w niego palec wskazujący.
— Co? Nie. — Pokręcił przecząco głową, którą uniósł z oparcia, by móc spojrzeć na przyjaciela. Uniósł brew.
— No nie wcaale. — Przeciągnął ostatnie słowo, poruszając znacząco brwiami. Na twarzy wyrósł mu szeroki uśmiech.
— A twoja Mate nie potrzebuje cię w tym momencie? — zapytał, podciągając się na siedzisku, upijając duży łyk piwa. Odłożył jednak po kolejnej porcji butelkę na stolik do kawy. Przyjrzał się przyjacielowi, chcąc zobaczyć jego reakcję.
— Na szczęście nie. Mam zakochańcu czas dla ciebie. — Rozłożył ramiona, po czym także wypił całą zawartość butelki, odstawiając ją na szklany stolik. — Dobra, zamulasz. Weź, przestań tyle o niej myśleć i o wszystkim, co z nią związane. I kurwa, zanim coś powiesz o ojcu. Wiem, wiem, wszystko wiem. Ogarnij dupę. Da ci watahę, to da. Nie, to poczekasz. Teraz wnoszę o wyluzowanie. Idziemy do klubu. Jazda zbieraj się. — Machnął masywną dłonią, wstając w sekundzie ze swojego miejsca.
— Co? — zapytał, marszcząc brwi. Wyprostował się, lustrując Herza wzrokiem. Jednak nie wyglądał, jakby żartował. Uśmiechał się w swój typowy sposób, niczym dziecko, które dostało lizaka.
— Co, co? Ruszaj dupę, pobawić się idziemy. Drinka się napijemy, laski będą, flirt. Nie ma, że nie idziesz. Już piszę… — Przerwał na moment, wyjmując telefon z kieszeni spodni, wystukując wiadomość. A przy okazji, recytując ją.— Kochanie, wrócę późno. Nie czekaj. Idę z Akosem do klubu, bo nie może się wyluzować. Będę grzeczny! — Schował telefon, podnosząc wzrok. — Kurwa, ty dalej nie wstałeś? Mam cię wywlec?
CZYTASZ
Spójrz na mnie
Werewolf"To co niemożliwym staje się możliwe. Nawet jak nie ma prawa bytu. Taka właśnie więź łączyła Lanesrę i Akosa. Nawet jak odpychali się, to i tak przyciągało ich do siebie. Jedno drugie chce zabić ale nigdy tego nie robi. Balansują między nienawiścią...