Rozdział 12 - Akos

3 1 7
                                    

Polowanie odbyło się na szczęście gładko. Bez komplikacji, nie jak początek tego dnia. Co bardzo cieszyło Akosa. Wręcz bardziej uspokajało, gdy też porozmawiał z ojcem, nadrabiając wczorajszą rozmowę. Przynajmniej nie miał do niego problemu, a chyba pierwszy raz przymknął oko na takie niedopatrzenie. Wydawało mu się, że coś za tym stoi, lecz mogło być to tylko złudzenia.

Po polowaniu oddelegował swoją watahę i sam udał się głębiej w las, by choć trochę pobyć samemu, nim zacznie swoje obowiązki związane z nowym stanowiskiem. A jeszcze czekała go przede wszystkim pierwsza bitwa ze stadem Whithey pod jego dowództwem. Nie miał na to ochoty ani siły. Nieraz codziennie były, ale teraz było inaczej. Sam nawet nie wiedział dlaczego. Może był zmęczony po ostatniej? A może starzał się i będzie za biurkiem?

Z rozmyślań wyrwało go mocne uderzenie w grzbiet. Jak okazało się, ktoś nim rzucił, ale drzewo było za grube. Wstał szybko, instynktownie napinając wszystkie mięśnie. Nie było czasu, żeby przejmować się bólem. Nie załamał się pod nim kręgosłup, to już było dobrze.

Czuł charakterystyczny zapach śmierci — wampir.

Nic się nie działo. Czyżby cisza przed burzą?

Rozejrzał się raz jeszcze, nie schodząc z pozycji bojowej. Pusto. Biegał, czy teren był czysty? Nie mając pewności, jeszcze chwilę tak stał.

Słysząc dźwięk pękającej gałęzi, skoczył do góry, kłapiąc pyskiem. Poczuł coś twardego, a nie chcąc stracić swojej ofiary, momentalnie zacisnął pysk.

— Cholera! — krzyknął męski głos, uderzając o ziemię. Nie wstał nawet, wbijając wzrok w dużego wilka.

Akos przycisnął klatkę piersiową wampira. Patrzył na niego wrogo, warcząc przy tym zawzięcie. Wampir, zamiast walczyć, podłożył wolne ramię pod głowę. Zbiło to nieco wilka z pantałyku, przez co przestał warczeć.

Minęły kolejne sekundy w ciszy, które zmieniły się w minuty. Żaden nie zmienił swojej pozycji, tylko patrzyli na siebie, czekając na ruch drugiego. Jednak nie zapowiadało się, by któreś przerwało kontakt wzrokowy.

— Długo jeszcze? — sapnął męski głos, stając tuż nad głową swojego kompana. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

Leżący wampir warknął gardłowo, starając się odchylić głowę do tyłu. Przynajmniej na tyle, w jakim stopniu pozwalała mu pozycja, w której się znajdował.

— Kurwa. Jebana. Twoja. Przeklęta. Mać — wysyczał przez zaciśnięte zęby, zupełnie jakby chcąc powstrzymać złość na młodszego kompana.

— Ja… eee…

— Młody! Miałeś stać daleko! Kurwa! Ja cię zaraz nauczę interesów! — krzyknął, nie pozwalając młodszemu dojść do słowa. Poruszył się nawet, by wstać, ale Akos wzmocnił uścisk, warcząc przy tym ostrzegawczo. — Jeszcze mnie popamiętasz — dodał szeptem, posyłając koledze mordercze spojrzenie.

— Prze…

— Dobra, dobra, leżę spokojnie, Akosie. A poza tym cześć — powiedział, ponownie przerywając młodszemu. Przeniósł wzrok na wilkołaka, unosząc kąciki ust ku górze.

Hood przekręcił łeb na bok, kompletnie nie wiedząc, jak ma się zachować. Znali go? Jakieś interesy chcieli z nim zrobić? Czy to może była jedynie zasłona dymna przed atakiem z ich strony? O co w tym chodziło?

— Co ty nie pamiętasz mnie? Akos, no nie rób sobie jaj. To ja William.

Powtórzył w myśli to imię. Nic nie rozjaśniło się w jego umyśle.

Spójrz na mnie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz