Stanęłam na chodniku prowadzącym do domu Ophelii. Za drzwiami, na które patrzyłam czaił się demon. W niewyjaśnionych okolicznościach wyciągnęłam go z pilnie strzeżonej celi, wystawiając się na niebezpieczeństwo. Mogłam postradać zmysły i tak właśnie czułam, jakbym znalazła się na skraju szaleństwa. Kolejny raz zwątpiłam w realność otaczającej mnie rzeczywistości. Dziesiątki razy przekraczałam próg tego domu, a teraz brakowało mi odwagi, by postawić kolejny krok.
Spojrzałam w jej okno, ale nie zauważyłam żadnego ruchu. Być może nie było jej w domu. Nie śmiałam dzwonić, ani pisać. To było zbyt poniżające. Moja obecność w tym miejscu była wystarczająco upadlająca – nie chciałam dokładać sobie kolejnych upokorzeń.
Poza tym, co miałabym jej powiedzieć?
No właśnie.
Czy mam coś do powiedzenia?
Więcej, niż powinnam.
Mniej, niż bym chciała.
Tak naprawdę nie wiedziałam, w której fazie żałoby po przyjaźni z Ophelią znajdowałam się w tamtym momencie. Przechodziłam płynnie przez kolejne fazy: zaprzeczenie, gniew, targowanie się. Zabrakło akceptacji, ale czułam, że nie zdołam do niej dotrzeć nawet za wiele lat. Nie sposób zaakceptować takiej zdrady, podłości, która godzi w podstawowe założenia przyjaźni.
– Marie! – usłyszałam za plecami. Obróciłam się na pięcie, wykrzywiając kąciki ust w kpiącym uśmiechu. – Marie, co tu robisz? Dlaczego nie odpowiadasz na moje wiadomości? – Ophelia znalazła się obok mnie w kilku zamaszystych krokach. Próbowała mnie objąć, ale cofnęłam się, zbyt rozgoryczona by pozwolić jej na ten fałszywy gest. – O co chodzi?
Wzięłam głęboki oddech.
Wyprostowałam rękę.
Zamachnęłam się.
Wstrzymałam oddech.
Mrugałam nerwowo, usiłując pozbyć się mroczków, które pojawiły się w polu widzenia. Dyszałam ciężko. Wewnętrzna część dłoni piekła, jakbym polała ją wrzątkiem. Zacisnęłam palce, by pozbyć się nieznośnego uczucia, ale nie pomogło. Kiedy odzyskałam wizję, podniosłam wzrok, nieprzygotowana na to, co zobaczę. Ophelia trzymała się za policzek, wpatrując się we mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Uderzyłam ją.
– Ja pierdolę – wydyszałam.
Chciałam przeprosić, ale przecież nie miałam za co. Nie wiem, co mnie napadło. Nie planowałam tego. Zamierzałam jej nawsadzać – zwyzywać od najgorszych, obrócić się na pięcie i odejść. To stało się tak szybko, poza świadomością, bezwiednie. Kiedy usłyszałam jej głos, przypomniałam sobie wszystkie chwile, w których mnie okłamała. I nagle, stojąc na chodniku przed jej domem, dostałam olśnienia.
– Pojebało cię?! – zawołała, stając na rozstawionych nogach. – Co cię napadło, szajbusko?
– To stało się w lutym – oznajmiłam. – W walentynki.
Nie musiała odpowiadać. Potwierdzenie wymalowało się na jej twarzy. Najpierw pojawił się szok – rozszerzył źrenice i zwiotczył mięśnie. Po chwili powróciła złość, ale nim na dobre umościła się w spojrzeniu Ophelii, został wypchnięty przez najsilniejsze uczucie. Wstyd rozpychał się łokciami, chcąc zagrać pierwsze skrzypce.
Nie było jej to na rękę. O nie.
– Pamiętam, jak było mi przykro, kiedy w ostatniej chwili odwołał spotkanie – wspomniałam, chcąc raz na zawsze uporać się z tym, co zgotował mi los. – Leon, ty chuju – prychnęłam. – Powiedział mi, że źle się czuje. Proponowałam, że do niego przyjadę. Nie mieliśmy konkretnych planów na walentynki, ale dzień zakochanych chciałam spędzić ze swoim chłopakiem. Biegunka, chyba tak to było? To właśnie ty jesteś ową biegunką, Ophelio. – Kręciłam głową, nie mogąc uwierzyć we własną głupotę. – Kto zainicjował spotkanie?
– Ty nic nie rozumiesz. Byłam pijana. Napisałam do niego, ale nie tak miało być. Wiesz, że nie zrobiłabym ci...
– Ale zrobiłaś. Razem zrobiliście.
– Marie, to nie tak.
– A jak?! – wrzasnęłam na całe gardło. – No jak?!
– Było mi tak cholernie źle. Nie wiesz, jak to jest być samotnym. Tak potwornie samotnym, że brakuje tchu. Gdybym do niego nie napisała, rozpadłabym się na kawałki. Uświadomiłam sobie, że moje życie nie ma sensu, że dla niego nie jestem najważniejszą osobą na świecie... dlatego do niego napisałam. To nie miało tak być.
– Mam ci teraz współczuć? – prychnęłam. – Chyba nie muszę, prawda? Kutas Leona skutecznie odwiódł cie od rozpaczy.
– Tamtej nocy do niczego nie doszło.
– Tamtej nocy do niczego nie doszło – powtórzyłam. Zaśmiałam się głos, bijąc brawo. – Serdeczne gratulacje! Udało ci się nie dać dupy na pierwszym spotkaniu. Zachowanie godne pochwały.
– Nie kpij sobie...
– To ty sobie nie kpij! I nie wciskaj mi tych łzawych historyjek! Być może Leon w to uwierzył, ale mnie na to nie nabierzesz. Jesteś taka sama, jak twoja matka! Pusta w środku i fałszywa do szpiku kości.
– Nie doszłoby do tego, gdybyś dała Leonowi to, czego naprawdę potrzebował. Wina leży również po twojej stronie. Nie pomyślałaś o tym? Gdyby niczego ci nie brakowało...
– Zamknij się! – wrzasnęłam, doskakujac do Ophelii. Zacisnęłam dłonie na jej ramionach. Chciałam ją zgnieść, jak robaka, zniszczyć, zmieść w powierzchni ziemi. – To nie moja wina! To nie ja wpakowałam się do łóżka facetowi najlepszej przyjaciółki! To nie ja kręciłam biodrami na jego widok! To nie ja kłamałam miesiącami, udając świętą! Brzydzę się tobą!
Odepchnęłam ją od siebie, a kiedy upadła na chodnik, splunęłam za siebie. Podbródek Ophelii drżał, po policzkach płynęły grube łzy. Patrzyła na mnie, jakbym to ja zrobiła jej krzywdę. Wyglądała tak żałośnie. Ale nie czułam współczucia. Chciałam ją upokorzyć, tak jak ona upokorzyła mnie.
– Kim ty właściwie jesteś? – prychnęłam. – Spójrz w lustro, kiedy wrócisz do domu. – Wyciągnęłam telefon i zrobiłam jej zdjęcie. – Na pamiątkę – powiedziałam na odchodne. – Żebyś nigdy nie zapomniała o tej chwili. Ja nie zapomnę.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domu Susan. Ophelia wołała coś do mnie, ale zignorowałam ją. Nie była warta mojej uwagi. Przebiegła żmija. Czy naprawdę tak bardzo nie znałam się na ludziach? A może to ze mną coś jest nie tak? Słowa Ophelii wróciły do mnie ze zdwojoną siłą: gdyby niczego ci nie brakowało. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych.
Zielone.
Czerwone.
Zielone.
Czerwone.
Mało ambitna. Niepełnowartościowa. Gruba. Leniwa. Bez przyszłości. Naiwna. Głupia. Nierozsądna. Dziecinna. Żałosna.
Słowa wypowiedziane przez ludzi, których spotkałam na swojej drodze uderzyły we mnie z siłą huraganu. Patrzyłam na sygnalizator, zastanawiając się, którym ludzikiem jestem. Zielonym, czy czerwonym? Moja obecność uskrzydla, czy hamuje?
Kim właściwie jestem?
CZYTASZ
Your Whisper
RomanceDruga część serii THE WHISPER Marie, zdradzona przez najlepszą przyjaciółkę i chłopaka z którym planowała przyszłość, pragnie zmienić swoje życie. Zanim rozpocznie nowy etap musi uporać się z konsekwencjami swoich czynów. W towarzystwie członków zes...