Dianna, Caspian i Estera jechali przez las. Słońce przedzierało się przez gąszcz świerków. Konie stąpały powoli po dukcie. Cała trójka mimo zmęczenia była pobudzona. Tryb przetrwania na dobre wdarł się w ich ciała.
O świcie Dianna, która pełniła wartę jako ostatnia obudziła Esterę i Caspiana. Na śniadanie zjedli pozostałości z owoców jakie, Estera uzbierała poprzedniego wieczoru. Przegryźli je prowiantem z ruin. Chleb stworzony z magii był niemal identyczny jak ten niemagiczny. Tyle samo ważył i tak samo smakował. Jednak by się nim najeść trzeba było zjeść go o wiele więcej. Zabrali ze sobą tylko tyle ile mogli unieść, więc szybko zabrakło im prowiantu. Jednak nie przejęli się tym zbytnio. Tego dnia mieli już dotrzeć do głównego zamku Zakonu Harmpton.
Jadąc tak powoli, podziwiali widoki. W Terre Des Tenebres czy w Królewstwie Iv to człowiek rządził naturą. Decydował, które drzewo wyciąć, jakie ptaki można ustrzelić, by przyrządzić je na ucztę. Tu było zupełnie inaczej. Natura rządziła człowiekiem. W powietrzu panowała aura harmonii, jakby właśnie to podobało się bogom.
Estera wyglądała na osobę, której kamień spadł z serca. Jak nigdzie indziej, pasowała tam.
Dianna podziwiała wysokie korony drzew. Towarzyszył jej przy tym śpiew ptaków wygrywający balladę. Nagle zauważyła przed sobą ognisko. Ktoś przy nim siedział. Było ich kilku lub kilkudziesięciu. Królewna sama nie wiedziała.
- Ktoś tam jest. - ostrzegła z niepokojem. - Spójrzcie.
Caspian i Estera zatrzymali konie. Porozumiewającym wzrokiem oznajmili sobie nawzajem by się nie odzywać. Jedyna broń, jaką mieli w tamtej chwili przy sobie to trzy sztylety. Tylko tyle byli w stanie unieść.
Mimo że byli na terenie Harmptonu, nie ufali ludziom. Estera z przesadnego rozsądku, Dianna z charakteru a Caspian z doświadczenia.
Stali tak między drzewami czekając na następny krok nieznajomych. Nawet konie nie odważyły się rżeć. W końcu obcy zorientowali się, że ktoś ich obserwuje.
- Kto tam jest? - zawołał męski głos. Wydał się on Diannie dziwnie znajomy. Lecz trójka przyjaciół dalej milczała. Jeden z mężczyzn podszedł do bliżej. Widział ich, a oni widzieli jego.
- Kim jesteście? - zapytał nieufnie.
Dianna skądś go kojarzyła. Był dziwnie znajomy. Te rysy twarzy. Ten akcent charakterystyczny dla okolic Silvy. Posturą przypominał rycerza. Rycerz. Silva. Królestwo Iv. Rycerz z Silvy. Jeśli to był on, to oznaczało, że...
- Harris? - Dianna zawołała głośno, bez zastanowienia. - Jesteś tu?
Estera i Caspian spojrzeli na nią nie do końca wiedząc o co jej chodzi.
- Skąd znasz jego wysokość?
- Jestem jego siostrą. - powiedziała z dumą. - Królewna Dianna.
- Niemożliwe... - zaczął rycerz lecz ktoś mu przerwał.
Między drzewami pojawił się drugi mężczyzna. Był wysoki. Znajomy.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
- Ona. - rycerz wskazał na królewnę. - Twierdzi, że jest twoją siostrą. Dianną. Co robić?
Harris podszedł bliżej, odprawiając rycerza dłonią. Zdziwienie na jego twarzy mieszało się z radością. Spojrzał na Diannę, później na Caspiana, a następnie na Esterę. Patrzyła na niego z bólem, który starała się ukryć. Spuściła wzrok. Harris również ze smutkiem spojrzał ponownie na Diannę i błysk radości w jego oczach powrócił.
CZYTASZ
Dynastia Rexów. Królewna Dianna
Ficción GeneralGdy w wieku ośmiu lat zostajesz zaręczona z następcą cesarskiego tronu, wydaje ci się, że twój los jest już przesądzony. Gdy jesteś już dorosła i jedziesz spotkać się ze swoim narzeczonym, by ostatecznie go poślubić, myślisz, że nie masz już wpływu...