Wyprawa nad jezioro i Przybłęda

12 2 0
                                    

Lucas dołączył do klasy wyżej, podobno przyniesie naszej szkole dużo sukcesów. W tamtej szkole miał bardzo dobre wyniki i oceny. Otrzymał nawet stypendium naukowe. Zastanawia mnie jedynie, jak. Ponieważ dołączył do grupy sportowej, a jak każdy bardzo dobrze wie, zwykle sportowcy nie są zbytnio zainteresowani nauką. Chyba że ten cały Lucas jest jakimś geniuszem, to już inna bajka.
Ja całkiem dobrze sobie radzę w szkole, mimo faktu, że raczej mało słucham na lekcjach. Oceny z każdego przedmiotu mam po prostu w normie. Znajomi strasznie się dziwią jakim cudem dostaje całkiem dobre oceny z lekcji na których nie uważam. Sam tego nie rozumiem.

Narazie wolę nie przejmować się szkołą, nauką i sportowcami. Ponieważ zaczynam właśnie wakacje, mimo, że strasznie nienawidzę ciepłej pogody, wszystko jest jakby piękniejsze.
Codziennie spacerujemy w te same strony z całą grupą. Rozmawiamy, śmiejemy się i czasem mówimy sobie jakieś sekrety, czyli tak naprawdę nic nowego.
Za moimi koleżankami zaczynają się uganiać jacyś chłopacy ze szkoły. Nie dziwię im się, każda z nich jest naprawdę piękna, mądra i po prostu zabawna. Całe szczęście większość moich przyjaciółek nie jest zainteresowana tymi prymitywnymi podbojami.
Dziś zbieramy się nad pobliskie jezioro. Ubrałem luźną koszulę na krótki rękaw i brązowe spodnie sięgające mi do kolan. Zabrałem ze sobą plecak, w którym trzymałem takie rzeczy jak ręcznik, radio przenośne, chusteczki, herbatniki i portfel.
„Mamo! Wychodzę nad jezioro z dziewczynami" krzyknąłem. Zwykle mama mi nie ufa, ale nie jeśli będę w towarzystwie dziewczyn, które znam od dzieciaka, a mama zna ich rodziców i wie jakie mają podejście.
Tata średnio się interesował moim życiem. Albo go nie było, albo był „nie będąc". Kiedyś tak nie było. Kiedyś to tata był moim najlepszym przyjacielem, graliśmy razem, uczył mnie jeździć. Dyskutowaliśmy, pokazywał mi muzykę. Od kiedy zaczął zdradzać moją matkę z niejaką Marthą. Okropna kobieta, tyle mogę o niej powiedzieć.

Ruszyliśmy całą grupą mniej więcej po godzinie dwunastej.

Szliśmy powoli nad jezioro, w moim radiu leci „sunny side of haven" od fleetwood mac. Słońce nieprzyjemnie nas grzało więc szliśmy szlakiem osłoniętym przez drzewa. Potem trzeba było się przeprawić przez łąkę, co było trudne przez warunki pogodowe. Minęliśmy na polu słup, na którym wieszają kable do telefonii. A po kilkunastu minutach spaceru dotarliśmy do następnego lasu.

Dotarliśmy nad jezioro i rozładowaliśmy zawartość naszych plecaków, ja miałem niebieski ręcznik, położyłem go obok ręcznika Mai.
Dziewczyny po kolei wskakiwały do wody albo z pomostu, albo huśtawki, którą zrobiliśmy którymś latem. Huśtawka była z liny i opony, zawieszona na gałęzi drzewa. Dziką plażę otacza duży las.

Ja postanowiłem wskoczyć do jeziora z pomostu, jako, że byłem ostatni, zachlapałem dziewczyny wokół siebie, co rozpętało bitwę na chlapanie. Najbardziej ochlapała mnie Agatha. Ale i tak najgorzej skończyła Nathalie. Kilkakrotnie Maya pod wodą nurkowała i uginała jej nogi, co powodowało, że dziewczyna kończyła cała w wodzie. Całej tej sytuacji towarzyszyło bardzo dużo śmiechu i radości. Mniej więcej po trzech godzinach postanowiliśmy się wrócić do domu, tym razem kierowaliśmy się do Juliiett, obiecała nam pewną niespodziankę.

Gdy już do niej trafiliśmy, pokazała nam nową książkę, podobno bardzo ciekawa. Dostała ją od dalekiej ciotki z Europy. Książka nosi tytuł „The golden notebook". Szczerze mówiąc, nie za bardzo potrafiłem się skoncentrować na tym co mówiła o książce. Byłem strasznie zmęczony.
Wróciłem więc trochę wcześniej, po drodze odprowadziłem Mayę do domu. Mój dom był na samym końcu. Zawsze wszystkie dziewczyny odprowadzałem pod drzwi.

Teraz panowała idealna pogoda dla mnie, było ciepło, ale w ten sposób, że nie czułem żaru. Słońce zaczynało powoli zachodzić, wyglądało pięknie. Zatrzymałem się więc na chwilę aby na nie popatrzeć. Stałem tak długo, że zabolały mnie już nogi i usiadłem na brzegu krawężnika. Słońce już w 3/4 było zakryte przez horyzont.
Zaczarowany widokiem zachodu nie zauważyłem, że coś mnie dotyka. Po chwili zorientowałem się, że moje ramię wącha czarny pies. Odwróciłem się wystraszony. Pies wyglądał na zadowolonego, nie przestraszonego, ale za to był bardzo niezadbany. Miał długi pysk, był raczej średniej wielkości. Wstałem i powiedziałem na głos do psa: „idź, do domu!" Byłem pełen nadzieji, że zrozumie. Ale tak się nie stało (ku mojemu zdziwieniu).
Pomyślałem, że to pies kogoś z okolicy, więc poszedłem dalej, do swojego domu. Ale pies podążał za mną.
Dotarliśmy razem pod drzwi mojego domu. „No i co teraz, piesku? Ja wchodzę do domu, ty idź do siebie" czy ja postradałem zmysły, że gadam do psa? Po czym zapukałem do brązowych drzwi z drewna. Otworzył mój ojciec, czego się nie spodziewałem. Wydaje mi się, że był trzeźwy.
Bez słowa wpuścił mnie do domu. Spytałem gdzie jest mama, jego odpowiedź mnie nie zdziwiła: „nie wiem".

Okazało się jednak, że mama była na zakupach. Gdy tylko weszła do domu, tata jakby uznał to za wymianę i wyszedł.
„Kevin, co to za pies przed domem?" Spytała mnie mama. Myślałem, że ten przybłęda już sobie poszedł.
„Nie wiem mamo, szedł za mną od domu państwa Flowsów. Kazałem mu iść do domu, ale poszedł moimi śladami."
Potem mama usiadła obok mnie na łóżku. Powiedziała, że żadna z rodzin w okolicy nie zgubiła ostatnio psa, oprócz Bartleyów. Gdy mama wypowiedziała to nazwisko odrazu zrozumiałem.
Ta rodzina nigdy nie miała dobrych zamiarów, raz zaadoptowali córkę, która po dwóch dniach została zabrana karetką. Teraz pies, nie wiadomo jakby go potraktowali.
Ja i mama postanowiliśmy więc zatrzymać przybłędę. Pozwoliliśmy mu wejść do domu, ale odrazu poprowadziliśmy psa do łazienki aby go wykąpać. Co skutkowało mokrymi ubraniami ale i także całą łazienką, pies chyba nie polubił kąpieli. Mama przycięła mu trochę sierści, która zasłaniała mu oczy. Teraz wyglądał na zadowolonego i przede wszystkim czystego. Mama zdeklarowała, że rano uda się do sklepu dla zwierząt i kupi obrożę ze smyczą.
Dzisiejszej nocy nie zasypiałem sam w pokoju, obok mnie był Morus, tak go nazwałem.
Może i trochę śmierdziało mu z buzi, ale uznałem, że to przezwyciężę

Lemoniada w barze „Koktail" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz