Styczeń przyniósł mi trochę spokoju i odetchnięcia od zamieszania i kłopotów. Po nowym roku w szkole wszyscy się rozleniwili przez przerwę świąteczną, a w domu była tylko mama, ja i mój pies. Świat mimo śniegu i zimna wydawał mi się coraz bardziej przyjaznym miejscem.
W styczniu każdy starał się spełnić swoje postanowienia noworoczne , co powodowało, że każdy zajmuje się sam sobą przy czym nie zaprząta głowy osób z zewnątrz.
Wypadały tego miesiąca także urodziny Emily, które spędziliśmy w koktailu przy karaoke. Naprawdę dobrze się bawiliśmy, po wizycie w barze wybraliśmy się do domu Emily, ale śnieg zaczął sypać, a w nas jakby wstąpiły małe dzieci. Zbudowaliśmy dwa bałwany, które były stosunkowo duże bo mierzyły mniej więcej tyle co ja. Jeden bałwan jednak po naszej bitwie na śnieżki się przewrócił bo Juli na niego wpadła w trakcie ucieczki przed Mayą, która biegła tuż za nią z wielką kulą śniegu w rękach.
Zmęczyliśmy się bieganiem i położyliśmy się na ziemii i robiliśmy po kolei aniołki.
Potem cali przemoczeni wracaliśmy do domów, odprowadziłem każdą dziewczynę po kolei. Gdy wchodziłem do swojego domu zauważyłem listy i zabrałem je do środka. W korytarzu leżał Morus. Pogłaskałem go i wstąpiłem do salonu.
„Mamo! Podejdź proszę na chwilę" mama wyszła z kuchni i podeszła do mnie opierając się o ścianę.
„O listy od wujka Carola, zwykle się do nas nie odzywa. Co ty tam jeszcze masz?- przeglądała kartki- ciocia Monica do ciebie, a ja zostawię sobie resztę"
Ucieszyłem się na wiadomość, że ciocia wysłała do mnie list, a najbardziej z tego powodu, że powoli nadchodzi luty, a właśnie wtedy miała mnie odwiedzić . W liście napisała mi jedynie, że termin naszego spotkania się nie zmienia i nie może się doczekać. Odłożyłem list do pudełka po butach, który później wsunąłem pod łóżko. Do pokoju weszła moja mama i podała mi kartkę, na której napisała mi listę zakupów, którą mam zrealizować po szkole. Po czym wyszła bez słowa, jedynie się uśmiechnęła.
Położyłem się w ubraniach i zasnąłem, spałem tak około pięć godzin po czym się obudziłem i nie udało mi się zasnąć z powrotem. Więc wstałem, spojrzałem za okno gdzie było spokojnie i ciemno. Chłód szyby dotarł do opuszków moich palców, które przysunąłem do okna. Po staniu chwilę w miejscu odsunąłem się od okna i podszedłem do biurka gdzie usiadłem na krześle. Na biurku były wyłożone zeszyty, notatnik, trzy długopisy i ołówek. Chwyciłem w rękę jeden długopis i chwilę zastanawiałem się co mogę zrobić. Nic nie przyszło mi do głowy. Kompletna pustka. Odłożyłem długopis, rozejrzałem się po pokoju i postanowiłem poczytać. Sięgnąłem po portret doriana graya. Chwilę czytałem, ale ze zmęczenia wszystkie litery jakby biegały i zamieniały się miejscami. Odłożyłem więc lekturę i ponownie nie wiedziałem co robić. Zorientowałem się jednak że jestem ubrany, zrzuciłem z siebie ubrania a potem wyjąłem z szuflady na luźne i wygodne spodnie oraz szeroką miękką koszulkę, które ubieram do spanie. Położyłem się więc na łóżku i rozmyślałem. Myślałem o Mai, naszej grupie. Tacie i bracie, o mojej mamie. Dużo myślałem. Dużo i długo. Przekręciłem się na drugi, lewy, bok i obserwowałem psa śpiącego w drzwiach. Morus uwielbiał spać w moim progu. A przynajmniej tak sądzę. Podczas obserwowania mojego psa udało mi się zasnąć.
Obudziłem się ponownie w poniedziałek, 21 stycznia.
Zaspany i po śniadaniu ruszyłem do autobusu. Po drodze dołączyły do mnie moje koleżanki.
W szkole jedynie rozmawialiśmy na przerwach w pokoju radiowym. Na lekcjach (które dziś trwały niesamowicie długo) strasznie się zmęczyliśmy i błagaliśmy tylko o koniec.
Dziś miałem geografię, pani poprosiła abym po lekcji został, bo chciała omówić ze mną to, co robiłem na lekcji. Natomiast w zeszycie ciągle coś notowałem. Pani wiedziała, że to nie z lekcji, więc spytała czy może przeczytać. Oznajmiłem jej, że to notatki do mojej książki, myślałem, że to ostudzi jej entuzjazm ale myliłem się- pani chwyciła notatnik i powiedziała,że odda jak wszytko przeczyta. „No wspaniale" pomyślałem.
Po lekcjach wybrałem się na zakupy spożywcze, o które mama prosiła mnie wczoraj wieczorem.
Trochę zajęło mi szukanie kilku artykułów ale w końcu miałem wszystko z listy.Sobota, 3 lutego 1973
Dostałem od cioci tylko jeden list od czasu tego ostatniego. To dziś, właśnie dziś będę mógł ją spotkać po takim czasie rozłąki. Stałem przed drzwiami domu, cały opatulony w ciepłych ubraniach, ponieważ mróz był naprawdę ostry. Czekałem na zielone auto. Czekałem aż usłyszę jej słynne i niepowtarzalne „siemanko". Nos mi zamarzał, palce drętwiały. Nie czułem stóp. Ale musiałem czekać i jako pierwszy pobiec do cioci.
Co dziesięć minut przejeżdżało jakieś auto, ale nigdy te zielone. Co jakiś czas burczał silnik samochodu, ale nie tego zielonego. Nagle zauważyłem za rogiem zielone auto. Wstyd się przyznać jak bardzo zacząłem skakać i krzyczeć. Ciocia podjechała pod bramę.
„Siemanko Kewin!" Krzyknęła ale wydaje mi się, że się nawet nie zorientowała kiedy podbiegłem, już byłem owinięty wokół jej szyi. Gdy tylko pozwoliłem jej odetchnąć, weszła do domu i się rozebrała z grubych ubrań. Przytuliła moją mamę i pogłaskała Morusa mówiąc „ach to ty jesteś tym szczęściarzem, szczerze myślałam, że będziesz troszkę większy" moja ciocia miała długie włosy przeplecione... sam nie wiem czym. Moja ciocia jest hipiską, ale jak sama stwierdziła, nie pali za dużo zioła, powiedziała, że jej nie służy. Do tego dochodzi fakt, że ma dość wysokie stanowisko w swojej pracy a tam panują niektóre reguły. Usiedliśmy na kanapie i piliśmy kakao, rozmawialiśmy o naszych codziennych sprawach, aż nagle nie doszliśmy do tematu jej brata. Mojego ojca. Nie chcę wam mówić co dokładnie o nim mówiliśmy, myślę, że to zbyt prywatne dla mojej cioci i dla mnie. Możecie wiedzieć tylko, że oboje płakaliśmy. I to bardzo bardzo mocno. Po rozmowach w ciszy poszliśmy spać. A ja pomyślałem sobie, że to nie tego oczekiwałem w jej przyjazd.
Może to przez to, że teraz jestem dojrzalszy
A jako dziecko ją idealizowałem
A teraz poznałem więcej ludzi
Ale czuje się tak winny za to, że ją o to osądzamAint no mountain high enough
Aint no vallay low enough
Aint no river wilde enough
Ain't no mountain high enough
A
CZYTASZ
Lemoniada w barze „Koktail"
Teen Fiction(...)„jesteśmy tak naprawdę na siebie nawzajem skazani. Nie ma żadnej młodzieży w zasięgu czterech przecznic. Mimo tak długoletniej znajomości nadal każdy z nas świetnie się ze sobą dogaduje"(...) Ale czy napewno? Klimatyczna opowieść o codziennym ż...