Tata i Morus

9 1 0
                                    

Nadszedł październikowy weekend. Tym razem postanowiłem spędzić go sam. Nikogo nie zapraszałem. Nie mam pojęcia z jakich przyczyn czułem potrzebę odseparowania się od środowiska. Więc gdy tylko zjadłem śniadanie w postaci jajka sadzonego z chlebem, ruszyłem do pokoju i grałem Morusowi na gitarze. Ale po dłuższej chwili straciłem motywację więc rzuciłem akustyka na łóżko. W końcu mama zmieniła mi pościel i nie jest już taka brzydka jak wcześniej. Teraz mam szarą i bardzo pasuje do wystroju mojego pokoju. Sięgnąłem ręką do szuflady w półce nocnej i wyciągnąłem papierosa. Zastanowiłem się chwilę po czym ruszyłem po zapalniczkę. Następnie usiadłem na parapecie przy otwartym oknie od strony ogrodu, aby przez przypadek nie zobaczyła mnie moja mama w drodze powrotnej do domu.
W trakcie pisałem coś w moim zeszycie, do którego prawo wstępu mają osoby, które uznam za słuszne. Nazwałem to zeszytem „ewolucji intymnych osobliwości". Miałem już trzy takie zeszyty, pisałem w nich o moich przemyśleniach i obawach. W tym pierwszym to aż wstyd mówić co się znajduje, w drugim już pisałem mądrzejsze rzeczy a teraz czuję, że to co piszę to coś co by mogło trafić do ludzi. Ale zapewne się mylę. Takie to dziwne, że czasem myślimy w teraźniejszości, że wszytko gra. A gdy dopiero po jakimś czasie zaczynamy wspominać, czujemy się z czymś niezręcznie, ale nie swoimi błędami. Tylko tym co kiedyś byłoby naszą dumą. Dlatego nazwałem to ewolucją.
Intymność jednak pochodziła od tego, że po prostu było to dla mnie coś, czego raczej nie liczni mieli wstęp. A osobliwości- coś co dotyczy tylko i wyłącznie mnie.

Gdy skończyłem robić zapiski odłożyłem zeszyt na samym górze komody. Usłyszałem, że do domu ktoś wchodzi. Spodziewałem się mamy, ale e drzwiach staną mój ojciec. Chciał ze mną porozmawiać.
Otóż sytuacja z ojcem wygląda następująco: kochamy siebie nawzajem ale nie potrafimy sobie tego okazać więc nasze zrozumienie i serca zakrywa mur wrogości. Ten mur stoi między nami od kilku lat, co jakiś czas staramy się go rozbijać, ale czasem z mojej, czasem z jego, strony potem dokładamy kolejne cegiełki. Dziś widocznie chciał rozbić jedną warstwę. Wszystko rozpoczął incydent zdrady mojego ojca, jednak nadal u nas pomieszkuje, ma oddzielny pokój i swoje czyste łóżko.
Rozmawialiśmy, przyjemnie rozmawialiśmy. Pozytywnie mnie to zaskoczyło. Aż ojciec nie zobaczył Morusa. Zdziwił się najpierw, starał nie denerwować.
Rozmawialiśmy dalej, Morus poszedł do przedpokoju.
Rozmawialiśmy dalej, trafiliśmy na temat babci, czego mój ojciec nie lubi.
Rozmawialiśmy dalej, tata powiedział, że chce być ze mną i mogę mu ufać.
Rozmawialiśmy dalej. Zacząłem płakać. Mój tata także płakał.

Powiedział potem, że musi wracać do Marthy, jego dziewczyny, która nie była dla mnie nigdy zbyt miła. Oznajmił mi także, że od kilku dni już oficjalnie mieszka z nią, 15 mil od nas, powiedział, że mogę go zawsze odwiedzić, jeśli zechcę. Pożegnałem go. Patrzyłem jak odjeżdża swoim prawie rozwalonym samochodem. Już nie płakałem ale miałem ciężkie oczy i czułem się, tak, jakbym był odwodniony. Poszedłem więc do pokoju chwiejnym krokiem i zasnąłem odrazu gdy tylko dotknąłem łóżka.
Obudziła mnie mama, powiedziała, że mijała tatę i pytała czy w prządku się zachowywał. Potwierdziłem. Mama potem coś mówiła o lekach, ale nie słuchałem. Nagle się ocknąłem.
„MORUS" wykrzyknąłem. Odprowadzając tatę zostawiłem otwarte drzwi. A psa jakoś ostatnio podczas spacerów bardzo ciągnęło do drzwi państwa Jorbetrs.
Rozpoczynają się poszukiwania. Spytałem w pierwszej kolejności sąsiadów, potem moich przyjaciół. Ale psa brak. Wsiadłem więc na rower i pojechałem aż do miasta. Zostało tylko zastanowić się w jaki sposób mam szukać psa w tak zatłoczonym miejscu. Pojeździłem trochę po parku ale nic nie znalazłem. Postanowiłem więc wrócić do domu i zobaczyć czy może i nie wrócił. Było z resztą bardzo późno, szacowałem godzinę na około 21.
Wróciłem ale wbrew moim nadziejom psa w domu także nie było.
Zastanawiałem się co mogę jeszcze zrobić, gdzie pójść. Postanowiłem więc, że jutro pojadę poszukać go w lesie i nad jeziorem, lubił tam z nami chodzić. A jeśli tam go nie będzie- wydrukuje w drukarni ogłoszenia i poroznoszę je po mieście.

Rano zrobiłem co chciałem, byłem i w lesie i na polu i nad jeziorem. Wyruszyłem rano, a wracałem po godzinie 14.
Gdy wróciłem do domu mama zaproponowała mi żebym zjadł obiad a potem pojechał do miasta. Zrobiła spagetti, było smaczne. Ale nie zjadłem wszytskeigo. Nagle do naszego butelkowo zielonego telefonu ktoś zadzwonił, mama poszła odebrać.
Siedziałem w tym czasie w ciszy przy kuchennym stole. Mama stanęła w progu.
„Synku, Dominic chce przyjechać do nas."
Dominic to mój starszy brat, ale nigdy mnie nie lubił. Najgorsze jest chyba to, że nawet nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Ani genów ani zainteresowań. Sam nawet nie wiem w jaki sposób tym moim bratem się stał. Jedyne co wiem, to to, że moja mama ma drugiego męża, po moim ojcu. Ale go nigdy z nami nie ma, bo pracuje w Europie. I wydaje mi się, że Dominic jest po prostu  jego synem.

Nie byłem oczywiście zachwycony jego przyjazdem, ale tym razem ma mieć dwadzieścia trzy lata, a nie być czternastoletnim gagatkiem.

Po przedyskutowaniu tego z moją mamą, ustaliliśmy, że Dominic może przyjechać na tydzień, bo mamy bez taty wolny pokój. Opowiedziałem też mamie o spotkaniu z  ojcem. Mama była zadowolona, że nie musi teraz go utrzymywać i będą w końcu mieć oddzielne życia. Też się z tego cieszyłem, wiedziałem, że mamie na tym zależy.
Już miałem ruszyć do miasta ale zadzwonił znów telefon. Tym razem ja odebrałem.
Ze słuchawki wydobył się niski męski głos. To był mój ojciec.
„Cześć Kewin, słuchaj, bo przyleciał za mną ten twój kudłacz. Może dasz radę go stąd zabrać... albo ja ci go przywiozę, ty chyba jeszcze nie masz tylu lat żeby kierować. Znaczy w twoim wieku to potrafiłem. Ale nie ważne tam. Przyjadę i go ci podrzucę. Ale wybiorę się tam dopiero za jakieś trzy dni, do tego czasu obiecuję, że się nim zajmę. Wiesz... ja miałem kiedyś psa. Nawet dwa. Jedną suczkę- Sarah, i psa Miko."
Byłem szczęśliwy. Podziękowałem tacie i pożegnałem się z nim. Przynajmniej wiem gdzie teraz jest Morus. A tata faktycznie, pod maską wrogości okazywał swoją miłość do zwierząt, szczególnie psów.

Następnego ranka, w poniedziałek, opowiedziałem wszytko moim przyjaciółkom. Siedziałem w radiowęźle i rozmawiałem z geografką.
Gdy wróciłem do domu, Dominic już tam był.

Lemoniada w barze „Koktail" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz