Obudził mnie okropnie głośny huk, jakby ktoś w coś mocno uderzył. Powoli podniosłam się z łóżka i chwyciłam telefon w rękę.
Na ekranie widniała godzina trzynasta, co oznaczało, że od trzech godzinach powinnam być w szkole. Stwierdziłam więc, że nie ma sensu iść na resztę lekcji. W dodatku strasznie bolała mnie głowa.
Kiedy tylko przypominałam sobie o wydarzeniach związanych z wczorajszym wieczorem, poczułam okropne pulsowanie w skroni. Boże przecież Aaron się wścieknie, jak mnie zobaczy.
Może wczoraj tego nie pokazywał i zachowywał się zwyczajnie, ale ja doskonale wiedziałam, że jest na mnie zły. A może po prostu był zmartwiony? Sama już nie wiedziałam. W końcu byliśmy rodzeństwem, więc miał pełne prawo, aby się o mnie martwić.
Musiałam wziąć się w garść. Nie przesiedzę przecież całego dnia w łóżku tylko po to, żeby uniknąć konfrontacji z nim. Nie jestem przecież tchórzem, z resztą to on ma więcej na sumieniu.
To on był tam z tymi ludźmi i to jeszcze nie pierwszy raz, wnioskując po tym jak zachowywał się w ich towarzystwie. Musieli znać się od dawna.
Kogo ja oszukiwałam. Strasznie nie chciałam schodzić na dół. Wolałam zostać tutaj do końca dnia i nie widzieć tych ludzi na oczy. Bardzo chciałam uniknąć rozmowy o wczorajszym dniu. Wczoraj byłam tak pijana, że nie zwracałam na to wszystko uwagi.
Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Od razu podeszłam do lustra i to był błąd, wyglądałam okropnie, blada cera, sińce pod oczami i suche usta. Musiałam ogarnąć tę masakrę, przecież nie zejdę tak na dół, nikt nie mógł mnie zobaczyć w tak opłakanym stanie.
Umyłam żeby i twarz, a włosy spięłam klamrą. Wyszłam z łazienki i wyciągnęłam z szafy pierwsze lepsze dresy i jakiś top.
Nałożyłam na usta moją ulubioną wiśniową pomadkę i popsikałam ciało mgiełką. Zebrałam w sobie wszystkie pokłady odwagi jakie posiadałam i wyszłam z pokoju.
Już z góry było słychać gwar rozmów, na dole musiała znajdować się co najmniej piątka ludzi. Nie zeszłam od razu na dół, tylko się przysłuchiwałam i po chwili mogłam stwierdzić, że skądś znałam te głosy. Nie miałam tylko pojęcia skąd, ani do kogo one należą.
Zbiegłam do salonu, a moim oczom ukazała się Diana, Aaron i grupka, którą wczoraj poznałam. Cała siódemka siedziała na kanapach i zaciekle o czymś rozmawiała. Chociaż nie wiem czy można nazwać to rozmową, ponieważ oni dosłownie atakowali Dianę pytaniami. Nich wyżyją się na mnie, bo jeśli kogoś tu można o coś obwiniać, to tylko i wyłącznie mnie. Osobiście wpadłam na pomysł wybrania się na wyścig, więc jeśli komuś miało się obrywać za takie wymysły to mi, nie mojej przyjaciółce.
Nagle wszystkie głosy ucichły, a spojrzenia skupiły się na mojej osobie. Wszyscy z uśmiechami na ustach się ze mną przywitali. Charlotte i Diana podbiegły do mnie i mnie przytuliły, jedynie Aaron, Alex i Michael patrzyli na mnie morderczym wzrokiem i nie odezwali się ani jednym słowem. Jednak coś mi tu nie pasowało, coś było nie tak. Pokonując odległość między schodami a kanapą nieustannie czułam na sobie wzrok tej trójki, nie spuścili go ze mnie nawet na sekundę. Czułam się przez to strasznie niekomfortowo, jakby mnie o coś obwiniali, jakbym zrobiła coś złego, a ja nie wiedziała co.
Fakt, nie powinnam iść na ten wyścig, ale przecież nic się nie stało, więc nie rozumiałam w czym problem. Pojawienie się tam może i było nieodpowiedzialne, ale nie mogą być na mnie o to źli. Nie oni. Aaron morze się czuć zawiedziony i w pełni to rozumiałam, jednak nie wiedziałam, dlaczego reszta ma do mnie jakąś urazę.
Odkąd tylko przyszłam dało się wyczuć napiętą atmosferę, ewidentnie coś wisiało w powietrzu. Minęło jakieś pięć minut, a cisza wciąż trwała, nikt się nie odezwał, przesunęłam wzrokiem po wszystkich, którzy znajdowali się w pomieszczeniu i odchrząknęłam.
CZYTASZ
Dancing with death
Novela JuvenilBREVITAS VITAE#1 Pierwsza część dylogii brevitas vitae Siedemnastoletnia Valerie Foster prowadzi spokojne życie w New Jersey, w Atlantic City. Nie różni się ono niczym, od życia przeciętnej nastolatki. Ma cudowną przyjaciółkę, wspierającego brata i...