Rozdział 7-Do mnie zadzwonił

58 1 0
                                    

Trzy tygodnie. Dokładnie tyle minęło od momentu, kiedy ostatni raz widziałam się z Millsem. Zarówno pobyt moich rodziców we Francji, jak i jego się przedłużyły.

Było to dla mnie nieco podejrzane, nagle cała ich trójka była we Francji i to w tym samym czasie. Dodatkowo każdy w sprawach biznesowych. Postanowiłam jednak nie zaprzątać sobie głowy tak błahymi sprawami i szybko rzuciłam tę myśl w niepamięć.

Ich wyjazd po części mi nie przeszkadzał. Kochałam moich rodziców, ale ich nieobecność mnie cieszyła. Uwielbiałam zostawać sama w mieszkaniu, czułam się wtedy bardziej swobodnie. W dodatku ostatnio w domu nie było zbyt kolorowo.

Rodzice od zawsze starali się pokazać nam jaką miłością się dążą. Wspierali się w ciężkich chwilach, cieszyli szczęściem drugiego i po prostu przy sobie byli. Jako dziecko marzyłam, aby w przyszłości być w takim małżeństwie jak oni. Z czasem moje nastawienie zaczęło się jednak zmieniać. Dorastając zaczęłam zauważać coraz więcej plam w ich relacji, których jako mała dziewczynka nie byłam w stanie dostrzec. Może to dlatego, że znakomicie ukrywali przed nami wszystkie niedoskonałości swojej relacji.

Kierowała nimi chcę pozostania w naszych oczach idealnymi, nieskazitelnymi. Ta chęć była ich zgubą.

Po latach stawało się to coraz trudniejsze, ukrywanie emocji było dla nich coraz bardziej uciążliwe. Chcąc sobie ulżyć zaczęli wypuszczać je na światło dzienne. Ich małżeństwo powoli się sypało, a dziesięcioletnia dziewczynka nie mogła nic z tym zrobić.

Pozostało jej tylko patrzeć, jak rodzice łapią się wszystkiego, aby tylko utrzymać rodzinę w całości i dać swoim dzieciom życie, na jakie zasługują. Próbują dla nich, jedynym co utrzymywało ich związek przy życiu byliśmy my, ich dzieci. Nie była to miłość, jej już od dawna nie było.

To kłamstwo ich zaślepiło, zasłaniało im oczy nie pozwalając zobaczyć naszego cierpienia. W życiu trzeba wiedzieć kiedy warto walczyć, a kiedy należy odpuścić.

Oni tej wiedzy nie posiadali, byli tchórzami, którzy bali się końca.

W takim stanie nasza rodzina tkwi po dzień dzisiejszy. Jako dziecko strasznie to przeżywałam, jednak po czasie przyzwyczaiłam się do tego.

Ich kłótnie stały się pewnego rodzaju rutyną. Jednak w ostatnim czasie nabrały one na sile. Kłócili się coraz częściej, rzucali najgorszymi obelgami, czasem w grę wchodziła zastawa stołowa. Na koniec jedno z nich wychodziło z domu i wracało następnego dnia rano.

Ja w tym czasie niezmiennie od siedmiu lat, siedziałam pod drzwiami pokoju i przysłuchiwałam się temu wszystkiemu. Kiedy krzyki cichły i dało się słyszeć trzaśnięcie drzwi wejściowych, schodziłam na dół. Za każdym razem przed oczami miałam ten sam obraz. Książki pozrzucane z regałów, poduszki walające się po podłodze, rozlane napoje. Salon po ich kłótni wyglądał jak pobojowisko.

Czasem czułam się winna ich kłótniom, w końcu gdyby nie ja i Aaron, już dawno by się rozwiedli. Nie musieliby cierpieć, każde poszłoby w swoją stronę i wszytko skończyłoby się szczęśliwie.

Wtedy przypominałam sobie słowa, które pewnego razu skierował do mnie brat.

-Aaron, ty wiesz, że oni się kłócą przez nas. To my jesteśmy winni temu całemu złu i cierpieniu, które ich spotyka.

-Nie Valerie, to nieprawda. Jedynymi winnymi w tej sytuacji są oni. Nie prosiliśmy ich, aby się nie rozwodzili, nie prosiliśmy, aby próbowali jeszcze raz, dla nas. Sami zafundowali sobie tę falę bólu i cierpienia, która się teraz na nich wylewa – powiedział. - A teraz zamknij oczy i zasłoń uszy. Policz do dziesięciu, kiedy to zrobisz wszystko minie, rodzice skończą kłótnie, a głosy w twojej głowie ucichną.

Dancing with deathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz