Przepraszam

101 10 54
                                    

Dni do Wielkiego Wyjścia przemijały z nieubłaganą szybkością, z każdym kolejnym Sebastian wpadał coraz częściej w swoisty trans, z którego coraz trudniej było go wyciągnąć.

— Sebastianie, wstań. Jest już zimno, przeziębisz się — powiedziała Marie w przeddzień ich wyprawy nakrywając go po raz kolejny z rzędu przesiadującego w deszczu w ogrodzie naprzeciwko bliźniaczych wierzb.

Szatyn z bosymi stopami odziany jedynie w lenne spodnie i przemokniętą koszulinę, jednak nie zareagował w żaden sposób. Dalej kiwał się na boki w rytmie nuconej przez niego piosenki wpatrywał się w drzewo.

— Sebastianie, ja nie żartuje. Wstań i wracaj do środka, poproszę skrzaty o jakiś ciepły posiłek i eliksir pieprzowy — nawoływała zbliżając się do niego.

On jednak dalej pozostawał w swoim świecie. Marie westchnęła i usiadła za nim oplatając go ramionami. Sebastian się wzdrygnął.

— Spokojnie wszystko będzie dobrze. Przejdziemy przez to razem — kojącym głosem mówiła prosto do jego ucha, a on otarł się policzkiem o jej lico wydając cichy pomruk.

Posiadała świadomość, że jutrzejsza wyprawa nie będzie dla niego łatwa. Widziała na własne oczy, jakie to było dla niego trudne. Wiedziała, że musi się nim zaopiekować, a on będzie jej później za to wdzięczny. Mimo, iż nie tryskał radością, to później to doceni. Zaopiekuje się nim, tak jak on zaopiekował się nią.

Wstała i otrzepała się powierzchownie z błota i trawy. On wyciągnął w tym czasie zagubiony dłoń w jej stronę. Widziała jego zagubione oblicze, a mimo to pokręciła głową w zaprzeczeniu. Po krótkiej chwili chwyciła jednak jego dłoń i pomogła mu wstać ,a następnie pociągnęła go w kierunku posiadłości.

Gdy weszła z nim do sypialni od razu pojawił się skrzat w towarzystwie gorącej herbaty i eliksiru pieprzowego, który zaoferował swoją pomoc. Odesłała go zapewniając, że lepiej będzie jak zajmie się nim sama.

Chwyciła za fiolkę z eliksirem i chciała mu ją wlać do ust, przed czym się zapierał. Westchnęła i odpieczętowała ją, by wlać ją do swojej jamy ustnej. A następnie za pomocą pocałunku napiła go siłą. Przestał się trząść i odwzajemnił pieszczotę. Potrzebował jej ciepła.

Ostrożnie zdjęła z niego zabrudzone i przemoczone ubranie ciskając je w kąt i rzucającna nie  niewerbalne Chłoczyść. Sięgnęła za jego ręce i nie zważając na nic, zabrała go do łazienki i umyła delikatnie w wannie przeklinając zastygnięte błoto, które miał nawet we włosach.

Po doprowadzeniu go do zadowalającego stanu zaprowadziła go spowrotem do sypialni i przykryła kołdrą w jej, a raczej już w ich łóżku. Gdy tylko położyła się obok wtulił się w nią silnie niczym bezbronne dziecię poszukujące ciepła i bliskości. Tak też zasnęli...

Gdy obudziła się następnego dnia rano nie było po nim, ani śladu. Od razu wstała wystraszona jego zniknięciem. Nie przejmując się przebraniem pędem wyruszyła na dół w kierunku wyjścia do ogrodu. Zanim jednak dotarła do drzwi zderzyła się z tajemniczą sylwetką odzianą w długi ciemny płaszcz i kaptur, który zasłaniał jej twarz.

Upadła boleśnie na tyłek, gdy przybysz zdjął swój kaptur i zachichotał kucając, aby podać jej pomocną dłoń.

— Śniadanie Ci w jadalni zaraz ostygnie, lepiej zjedz, bo im szybciej wyruszymy tym lepiej — oznajmił Sebastian uśmiechając się przyjaźnie.

Skorzystała z jego pomocnej dłoni i stanęła przed nim zaskoczona. Znowu stał przed nią jakgdyby nigdy nic Sebastian w całej swojej okazałości wraz z przyjaznym uśmiechem i iskierkami w oczach. Zadbany i ubrany w świeże szaty gotowy do drogi. Zupełnie jakby cały jego poprzedni stan był jedynie wytworem jej wyobraźni.

Oczy szeroko zamknięte | Sebastian Sallow x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz