Aż do samego końca

53 6 42
                                    

Słońce chyliło się ku zachodowi. To była ta chwila. Ten moment, gdy powinna opuścić swój pokój wystrojona w suknie z haftowanym, długim welonem i pozbawiona wszelkiego makijażu i butów, aby być bliżej natury.

Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, a słońce zniknąwszy za horyzontem, oddało honorowe miejsce księżycowi w pełni.

Ujęła ostrożnie Ominisową dłoń, która miała ją poprowadzić do przysłowiowego ołtarza i poświadczyć w jej zamążpójściu.

— Nie rozumiem tych waszych fanaberii. Ja to bym pewnie wysłuchiwał, że trzeba być w butach na weselu. Piach, błoto, kamienie, lub o zgrozo coś obrzydliwego, o czym wolałbym nie wiedzieć czym jest. Nie mówiąc o innych rzeczach. Jesteście kompletnie szaleni — marudził pod nosem blondyn.

Marie jedynie krótko zachichotała. Wiedziała, że jej przyjaciel próbuje odwrócić jej uwagę od wszelkich obaw i nerwów związanych z tym wydarzeniem. I robił to jak zwykle na swój złośliwy sposób.

Chłodne wieczorne powietrze uderzyło w jej twarz sprawiając, iż jej rumieńce jeszcze bardziej się uwydatniły.

Ogród pełen wierzb spowijał mrok, a wzdłuż ścieżki okraszonej srebrzystym dywanem roztaczały się równie srebrzyste wstęgi, które niczym pajęcze nici okalały roślinność wokół.

Zauroczona magią otaczającej jej scenerii wzniosła twarz ku niebu oddając się księżycowi muskającemu jej twarz w pieszczotliwy sposób. Nie miała odwagi jeszcze spojrzeć w stronę ołtarza, gdzie powinien znajdować się on. Bała się ujrzeć rozczarowanie. Bała się ujrzeć choćby cień wątpliwości.

***

Poprzedniego wieczoru...

Zgodnie z tradycją przedślubną spędziła ten czas oddając się ostatnim panieńskim obrządkom.

Matylda Weasley obmyła jej stopy w wodzie pochodzącej z krystalicznego potoku mającego swe źródło w Highlandach. Na znak oczyszczenia i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Później wraz z nią i Ominisem, który chociaż uważał tą czynność za upokarzającą, lecz jako jej druhna nie mógł jej zawieść odprawili obrządek pożegnania niewinności.

Tańcząc przy tym radośnie wokół ogniska boso, gdzie pod koniec pieśni recytowanej przez Matyldę wrzuciła rytualnie swój wianek utkany z ostów. I chociaż pożegnała się ze swoim prawdziwym wiankiem już dawno temu, to w jakiś sposób dokonanie tego w sposób metaforyczny w ogniu było wyzwalające i przy tym właściwe.

Nim wróciła samotnie do swojej komnaty, skrzaty sprawił jej relaksującą kąpiel w mleku kozim zakropionym eterycznymi olejkami pokrytej nieprzyzwoitą wręcz ilością płatków róż. W pomieszczeniu rozpalone były ziołowe kadzidła mające za zadanie uspokoić umysł i przegnać wszelkie złe myśli.

Posiłek, który zjadła wieczorem i następnego dnia z samego rana był dosyć skromny i prosty. Na tyle, żeby uchronić się przed wszelką niestrawnościom i zostać przyjętym przez ściśnięty z emocji żołądek. Na tyle odżywczy i obfity, aby nie obawiać się zawrotów głowy i potencjalnego omdlenia.

***

Wzięła głęboki oddech, nim ruszyła dalej. Nie zastała rozentuzjazmowanego tłumu gości, który wznosiłby wiwaty na ich cześć. Nie było przecież nikogo kto cieszyłby się ich zejściem. Nawet gapie.

Droga dłużyła się niezmiernie, a towarzyszyła jej długa cisza przerywana przez cykanie świerszczy. Nikt nie wygrywał marsza weselnego. Miało być przecież jak najprościej i skromnie.

Mimo uszanowania jej życzeń w jej sercu budził się niepokój. Mimo urokliwych dekoracji, było zdecydowanie zbyt cicho i zbyt pusto.

Koniec drogi był widoczny z daleka w postaci łuku weselnego splecionego magicznie z rosnących obok siebie wierzb. A tam, chociaż spodziewała się spotkać swojego przyszłego męża, to niewidoczny był nikt?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 30 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Oczy szeroko zamknięte | Sebastian Sallow x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz