Bałem się

64 6 54
                                    

Tik tak, tik tak...

W całym domu panowała cisza jakby wszystko w nim umarło. Nie było słychać żadnych kroków, ani nawet szumu szalejącego wiatru za oknem.

Tik tak, tik tak...

Jedynym dźwiękiem było uciążliwe bicie zegara, który działał jej na nerwy.

Ile czasu minęło odkąd nie opuściła własnego pokoju? Kiedy ostatni raz widziała Sebastiana? Mimo towarzyszącego jej uparcie zegara, nie była w stanie stwierdzić. Ile minęło minut, godzin, a nawet dni...

Czasem na etażerce pojawiało się jedzenie wraz z dzbankiem herbaty, których i tak nie była w stanie tknąć. Po jakimś czasie cyklicznie zaczęły się pojawiać również mikstury wzmacniające, które przełykała z trudem. Nie miała apetytu. Nie mogła jednak tak bezsensownie umrzeć.

Tik tak, tik tak...

Spojrzała w kierunku trzech okazałych krwistoczerwonych róż stojących wazonie. Cały czas wyglądały jakby były świeże. Pokój wyglądał cały czas na schudnie wysprzątany. Ale przecież nikt się tu nie pojawiał nawet skrzaty. A może ze strachu pojawiały się w chwilach, gdy zmorzył ją sen?

Tik tak, tik tak...

Wraz z trzaskiem aportacji w jej sypialni pojawił się roztrzęsiony Ptyś. Odwróciła w jego stronę głowę nie kwapiąc się, aby schodzić z parapetu z którego obserwowała widok za oknem.

— Tak? — odezwała się cicho wiedząc, że stworzonko nie ma odwagi pierwsze się odezwać.

— Bo my wiemy, że relacja Panienki i Panicza jest dosyć pełna pasji, ale tego już jest za dużo — odezwał się skrzat ze strachem w oczach jakoby miało oberwać za swój akt odwagi.

— Minął już miesiąc, gdy oboje nic nie jecie i nie rozmawiacie ze sobą, a Panicz nawet odmawia brać eliksirów — kontynuowało stworzonko.

A więc minął już miesiąc — pomyślała uśmiechając się do siebie.

Od miesiąca odczuwała te bolesne ukucie w sercu, a chłód przeszywał jej ciało. Chłód, którego nie była w stanie ocieplić ani ciepła pierzyna, ani ogień rozpalonego kominka. Chłód wywołany chorą tęsknotą za nim...

— Boimy się, że jak tak dalej pójdzie, to Panicz niedługo będzie w gorszym stanie niż na początku — przerwał jej potok myśli skrzat orientując się, że wypowiedział na głos coś, co prawdopodobnie nigdy nie miało dostać się do jej uszu — to znaczy, że Panicz jest chyba bardzo chory i jak mu się pogorszy, to niedługo będzie za późno — zakwilił, a ona analizowała sobie jego słowa w głowie.

Czyżby Sebastian próbował sam siebie ukarać? Przecież obecnej sytuacji oboje byli winni. A najbardziej ona.

Nie rozumiała do końca czemu skrzat przyszedł właśnie do niej, skoro to on był tym, który bez słowa wyjaśnień wyszedł i już nie wrócił. Jaka niby miała być w tym jej rola?

Ponownie odwróciła wzrok w jego stronę siląc się na przyjazny uśmiech. Pokiwała głową na boki w zaprzeczeniu.

— Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie? — zapytała zdezorientowana.

Z każdym słowem czuła drapanie w gardle od dawna nieużywanych strun głosowych. Czy tak jak ona usychała za nim z tęsknoty, tak on też w jakiś sposób usychał?

Skrzat zdegustowany pokiwał energicznie głową w złości, a następnie podbiegł do niej i zaczął ją targać za uszy na co zaczęła pojękiwać z bólu.

— Panienka wybaczy, ale Panienka jest bardzo głupia — wykrzyczało jej prosto w twarz stworzonko.

— Panicz zrobił to wszystko dla Panienki! Odświeżył dom własnymi rękami i sam dobierał dla Panienki dekoracje pokoju i ubrania. Wielokrotnie powtarzał, że ma być uczynione wszystko, by Panienka czuła się komfortowo i była należycie traktowana. Że to Panienka jest jedynym powodem, dla które chce się naprawić i odwdzięczyć za okazaną dobroć. Czy Panience tu czegoś kiedyś zabrakło? Czy Panience ciągle jest czegoś za mało? — zakończył swój wywód skrzat dysząc ciężko z okazanych emocji.

Oczy szeroko zamknięte | Sebastian Sallow x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz