Rozdział 17

59 6 2
                                    

Koniec grudnia nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Nim się obejrzałem, już przygotowałem mieszkanie na imprezę razem z Dianą, która zagoniła mnie do nadmuchiwania głupich balonów i wieszania jakichś serpentyn.

— To kto będzie? — spytałem między przerwami w dmuchaniu od którego kręciło mi się w głowie.

— Nasza klasa minus jedna osoba.

— Mam taką nadzieję, ale i tak czuję, że się pojawi; na pewno dopadły go wieści o dzisiejszym dniu.

— Wyluzuj, nie wpuszczę go — zapewniła mnie. — Jak tam William? Z tego co mówił na Boże Narodzenie, to szykuje się gruba impreza.

— Weź nic nie mów, boję się o niego. Niedawno zszedł z Xanaxu, a teraz chce zabić swoje receptory serotoninowe. To się nie może dobrze skończyć.

— Zdziwiło mnie to w ogóle — powiedziała — że naprawdę zachowujecie się jak ludzie w związku. Bo kim ty niby dla niego jesteś, że pyta cię o zgodę na takie rzeczy?

— To nie tak — zaprzeczyłem. — Po prostu powiedziałem mu, że jak nie będzie trzeźwy, to do niego nie przyjadę, bo nie chcę patrzeć, jak się marnuje i przy okazji kusić własnej głowy, a przecież nie mogę teraz nic brać na tych lekach.

— A nie odstawiłeś ich czasem?

— No nie biorę ich z trzeci dzień — przyznałem się — I mam wrażenie, że czuję się z lekka gorzej.

— Top dziesięć najmniej rozsądnych decyzji. Zdecydowanie wygrywasz.

— Po prostu chcę się napić wódki. Już daruję sobie ten koks, ale impreza na trzeźwo wydaje mi się strasznie smutna.

Pokiwała głową, chyba mnie rozumiejąc, bo sama nie miała zamiaru przeżyć ostatniego dnia roku bez alkoholu, co było trochę smutne, jakby się nad tym zastanowić. Dobrze więc, że nie rozwodziłem się nad tym za bardzo i po prostu podjąłem kroki, żeby jeszcze wyglądać jak normalny nastolatek, a nie taki z psychiką podziurawioną jak ser szwajcarski.

Mój telefon się rozdzwonił, więc przeprosiłem Dianę i odebrałem. To William dzwonił.

— Hejka. Jak idą przygotowania?

— Jak Diana każe mi nadmuchać jeszcze jednego balona, to wyjdę z siebie i stanę obok. No i płuca mi padną.

— Balony, serio? Widzę, że idziecie na całość.

Prychnąłem pod nosem. Fakt, było miło, gdy mieszkanie zostało wystrojone, ale kiedy myślałem o sprzątaniu tego wszystkiego, to miałem nagle ochotę zrezygnować z tej imprezy i po prostu przespać ten dzień. Na szczęście Diana zapewniła mnie, że pomoże zarówno przed, jak i po, więc tego się trzymałem. No i nie chciałem, żeby rodzice mnie zamordowali chwilę przed wyjazdem do niego.

— Szczerze? Nie znam się. Nigdy nie robiłem imprezy.

— No co ty? Serio? — zdziwił się.

— No tak. Zazwyczaj przychodziłem na gotowe do kogoś, nigdy sam nie wyprawiłem żadnej w swoim domu. Już teraz boję się o jego stan jutro rano...

— I twoi rodzice zgodzili się na to?

Wzruszyłem ramionami.

— No tak. Też się tym zdziwiłem, ale jakoś tak przytaknęli i nie robili większych problemów. Zresztą oni też wychodzą się bawić, więc dom stałby pusty.

Wake up, I miss youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz