Rozdział 5

51 9 0
                                    

O szóstej obudziłem Dianę, żeby uciekała przed gniewem moich rodziców, który pewnie dopadłby ją rykoszetem. Ledwo przytomna, nadal kołysząc się, próbowała ustać na nogach o własnych siłach. Zrobiłem jej mocną, czarną kawę i przysiadłem z nią w kuchni.

— Czuję się, jakbym zdechła.

— Prawie zdechłaś — przypomniałem jej. — Ale Uber zaraz tutaj będzie i położysz się w swoim łóżeczku i wszystko będzie dobrze.

— Ignacy, kocham cię. Nawet makijaż mi zmyłeś; to takie urocze.

Uśmiechnąłem się do niej.

Nie przedłużając, dopiła kawę i pożegnała się ze mną całusem w policzek. Patrzyłem, jak odjeżdża i kiedy schowałem się do środka, rozważałem, czy opłaca mi się położyć na chociaż pół godziny. Oczy same mi się zamykały, ale wiedziałem, że rodzice zaraz wstaną i zarządzą generalne sprzątanie, podczas gdy oni pojadą wydać ciężko zarobione pieniądze.

Nie mogłem im się dziwić, bo na to zasługiwali. Nie umniejszało to jednak temu, że często czułem się jak ich niewolnik, który dbał o cały dom, w zamian za to, że może tutaj mieszkać. A przecież byłem ich dzieckiem!

Pisałem z Williamem o głupotach, kiedy w końcu wstali. Nie byli zbyt rozmowni przed pierwszą kawą, ale mimo to usiadłem z nimi w salonie, kiedy oni w pośpiechu pili swoje napoje.

Tak to właśnie z nimi było: wszystko robili szybko. Ich całe życie, miałem wrażenie, było przeżyte na szybko. Z terminami „na wczoraj" nie było zazwyczaj dyskusji. Coś miało być zrobione na teraz, na już. A oni musieli jakoś za tym nadążać, jeśli chcieli przetrwać w korpo świecie.

— Synu — mama się odezwała, więc odlepiłem wzrok od telefonu. Wiedziałem, że tego nie lubią: kiedy ktoś, z kim rozmawiali, wpatrzony był w swój smartfon. — Późno wróciłeś?

— Koło pierwszej — skłamałem gładko. Nie potrzebowali wiedzieć, że nie zmrużyłem oka przez całą noc i że wróciłem o wiele później niż powiedziałem.

— Posprzątasz? Pojedziemy z tatą na zakupy.

Pokiwałem głową. Spodziewane. Co sobotę czekał mnie ten sam rytuał, byłbym zdziwiony, gdyby coś się zmieniło. Kupowali wszystko od zakupów spożywczych, po artykuły do domu i ubrania. Tak się chyba odprężali, jak podejrzewałem.

Szkoda tylko, że połowa zakupów spożywczych zazwyczaj zdążyła się przeterminować niż ktokolwiek zrobił z nich użytek. Kiedy wracali po pracy, nie chciało im się gotować, poza jakimiś drobnymi wyjątkami, chwilami natchnienia, gdy przypominało im się, że miło było zjeść domowy posiłek. Ja też nie miałem do tego weny i zwyczajnie prościej było mi zamówić coś przez Internet. I tak nie jadłem dużo, więc większy posiłek na obiad mi wystarczał, a rano jadłem po prostu owsiankę (której zapachu nie cierpieli).

Może gdyby nie fakt, że dawali mi miesięcznie dosyć dużo funduszy na własne wydatki i potrzeby, skłonny byłbym coś ugotować. Czasami zdarzyło mi się przyrządzić jakiś obiad, za który dziękowali mi uśmiechem, ale ja też miałem swoje zajęcia, szkołę, prace domowe. Nikomu z nas nie chciało się stać godzinę przy garnkach.

— Kto tak do ciebie pisze? — zainteresował się tata, kiedy mój telefon nie przestawał wibrować.

Mój nowy Internetowy chłopak, zaśmiałem się w myślach.

— To pewnie powiadomienia z Instagrama — skłamałem znowu.

Rodzice jako tako wiedzieli o moich poczynaniach w necie, ale jakoś nie śledzili ich zbyt uważnie. Po prostu zdawali sobie sprawę, że coś tam sobie działam i póki nie udostępniałem zbyt dużo prywatnych informacji o sobie, dawali mi wolną rękę.

Wake up, I miss youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz