Rozdział 34

35 6 5
                                    

William był z lekka nieswój. Podejrzewałem powód tego uczucia.

Z nim był jeden problem: nie chciał gadać. W ogóle. Na żaden temat. Zamykał się w sobie, budował dookoła siebie mur, a ja jak wariat próbowałem go jakoś przeskoczyć.

Nie mogłem powiedzieć, że żałowałem przyjechania do niego, bo tak nie było. Bardzo cieszyłem się z tego, że może jakoś przyczyniłem się do tego, żeby było chociaż trochę lepiej. Ale to ma się dopiero okazać, zwłaszcza w momencie, w którym będę jechał na lotnisko.

— Jak wyglądają studia w Polsce? — spytał, kiedy leżeliśmy na kanapie w salonie, a na telewizorze był odpalony jakiś przypadkowy serial na Netflixie.

— W sumie, to nie wiem, bo nie byłem jeszcze na nich — zaśmiałem się. — Ale z tego, co się orientuję, to chodzi się na zajęcia, która w przeciwieństwie do liceum, trwają półtorej godziny, a nie czterdzieści pięć minut. Masz wykłady i ćwiczenia, te drugie bardziej obowiązkowe niż te pierwsze. Na koniec półrocza sesja, czyli sprawdzian ze wszystkiego i do przodu, na kolejny rok.

— Brzmi spoko.

— I tanio — prychnąłem. — Podobno mamy trudniejszy materiał niż wy tutaj, oczywiście cię nie obrażając...

— High school tutaj jest żałosne. Nasze najtrudniejsze pytanie na final exam to dla was rozgrzewka. Widziałem na YouTube'ie.

— Wierzę, że dasz sobie radę — zachęcałem go, ale poczułem niejakie poczucie winy. Przecież dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że rozgrywało się tutaj o jego znajomość z Barthem, chłopakiem, którego znał od zawsze.

Było mi naprawdę głupio, że tak zachęcałem go do przeprowadzki do Polski, jednocześnie wiedząc, że ja mógłbym jednak wybrać Dianę. Ale z drugiej strony, to tutaj rozgrywało się też o jego przyszłości: lepiej mieć studia niż ich nie mieć. A tutaj nie mógł sobie na nie pozwolić.

— A myślałeś o jakichś scholarships? Na pewno jakieś byś dostał, przecież dobrze się uczysz.

— Myślałem, ale ja chyba po prostu nie chcę tutaj studiować, wiesz? Tak mi się wydaje. Ta strzelanina sporo mi poprzestawiała w głowie — wyznał. — No i nie mam jakichś wybitnych osiągnięć, więc nie wiem, czy dostałbym full ride scholarship. Nie brałem udziału w zawodach i jakoś mało się udzielałem poza tym, co trzeba było zrobić. No i w sumie przede mną jeszcze egzaminy, a mnie znowu w szkole nie było.

— Sorry, moja wina.

— It's okay — zapewnił mnie. — O wiele zdrowiej wyszło mi spędzenie weekendu z tobą niż exam z fizyki.

— Miałeś sprawdzian i mi o tym nie powiedziałeś!?

— Yup — potwierdził. — Wiedziałem, że wyrzucisz mnie wtedy z własnego domu, a szkoda było mi tracić czas w szkole, kiedy mogłem spędzić go z tobą. — Puścił mi oczko.

Zrobiło mi się gorąco na wspomnienia wspólnego czasu zaraz po moim przyjeździe. Zdecydowanie było przyjemne, czego nie mogłem aż tak powiedzieć o następnej części wyrzucania narkotyków i rozbicia Williama. Gość zachowywał się, jakby przeżył żałobę i trochę mnie to przerażało. Bardzo liczyłem na to, że po moim wyjeździe nie pojedzie od razu do dilera, ale co mogłem zrobić? Tysiące kilometrów stąd, mogłem jedynie trzymać za niego kciuki i modlić się w duchu, że pewnego dnia jego mama nie zadzwoni do mnie z tekstem, że więcej już z jej synem nie porozmawiam.

To było takie przykre. Nigdy nie miałem aż takich problemów z zaufaniem jak teraz. Serio. Do momentu, aż sam musiałem wydedukować, co William bierze i czemu wiecznie mnie okłamuje na ten temat. A byłem taki bezbronny i bez szansy, bo między nami leżał dystans, który był nieubłagalny.

Wake up, I miss youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz