5

21 2 4
                                    


- Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Nikomu nie można ufać - Ojciec Szebory wcisnął jej w rękę kamień wielkości jabłka. - Jesteś niemal dorosła, musisz wiedzieć jak funkcjonuje świat. A teraz rzucaj.

Dziewczynka skierowała spojrzenie na skulonego sąsiada. Mieszkańcy wioski stali w kręgu i rzucali w niego kamieniami. Twarz mężczyzny zdążyła już zatracić rysy, tak była opuchnięta i zalana krwią.

- To człowiek - zauważyła cicho.

- Który za woreczek świecidełek oddał anakimowi własną córkę - uściślił ojciec. - Dobrze wyceluj.

Dokładnie pięć lat temu pochowali Jeromiła. Potem zmarła matka. Śmierć pierworodnego wstrząsnęła nią tak bardzo, że przestała jeść. Umierała powoli, wołając Jeromiła przez sen. Po jej śmierci ojciec bardzo się zmienił. Stał się ponury i często zaglądał do kielicha. Zdarzało się, że znikał na wiele tygodni. Później okazywało się, że objeżdżał miasta, Szebora nie rozumiała w jakim celu, był skryty. Pewnego razu usłyszała, jak prowadził ożywioną dyskusję z sąsiadem na temat anakimów, które, jak to ujął: rozmnażały się jak robactwo i robiły, co tylko chciały. Był przekonany, że ludzkość czeka zagłada.

Szebora zważyła w dłoni kamień, następnie cisnęła nim w kierunku dzieciobójcy. Nie wiedziała czy trafiła, przed oczami miała zasłonę wspomnień. Ojciec położył jej na ramieniu dłoń i ścisnął boleśnie.

- Wracajmy.

Gdy skierowali się w stronę chałupy, drogę zagrodził im dziadek. Zmierzył zięcia surowym spojrzeniem, które coraz częściej gościło na jego obliczu. Szebora resztę drogi pokonała samotnie, aby mogli się sprzeczać bez świadka. Schowała się w niewielkiej stodole i przysiadła na pieńsku. Czuła mrowienie w opuszkach palców. Uniosła dłoń. Na skórze widniały drobne zadrapania od ostrych krawędzi kamienia. Ale to było bez znaczenia, doskwierała jej wyłącznie ta zabliźniona rana, o której nie potrafiła zapomnieć. Przesunęła palcem po niewidzialnym rozcięciu i wyobraziła sobie, że wbija w nie ostry fragment kielicha, aż do kości.

Ojciec umarł rok później. Dość dramatycznie. Stratował go koń, który urwał się z lejc sąsiadowi i pognał przed siebie, jakby uciekał przed samym diabłem. Nikt go już nie odnalazł. Śmierć ojca niemal Szeborę ogłuszyła. Uważała go za silnego, sprawnego mężczyznę, tymczasem pokonało go spłoszone zwierzę.

Pochowali ojca następnego dnia, blisko lasu, bez uroczystości, na którą i tak nie mogli sobie pozwolić, jak większość chłopów. Kilku sąsiadów pomogło wykopać dół. Jeśli coś mówili, Szebora nie słyszała, odcięta od tego, co się wokół niej dzieje.

- Możesz się wypłakać. - Dziadek chwycił ją za dłoń.

- Przestań dziadku...

- To nie jest oznaka słabości. To dowód, że wszystko jest z tobą w porządku.

Szebora rzuciła na grób kwiaty.

- Ale nie jest. I chyba to widać gołym okiem.

Miała czternaście lat. Nie wyglądała na tyle. Mieszkańcy wioski dzielili się na tych, którzy albo z niej szydzili, albo schodzili jej z drogi chwytając za amulet ochronny.

- Biedactwo... - usłyszała pewnego razu. - Stres wywołany spotkaniem z anakimami mocno się na niej odcisnął. Od tamtego czasu urosła chyba tylko z dwa cale.

Ilekroć widziała swoje odbicie, przewracało jej się w żołądku. Wyglądała na kogoś, komu łatwo wyrządzić krzywdę. Nie umiała nawet dobrze utrzymać siekiery, a ta umiejętność wkrótce miała okazać się bardzo przydatna.

AbaddonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz