15

11 2 1
                                    


Udało im się opuścić wioskę, chociaż Szebora miała przeczucie, że nie obejdzie się bez komplikacji. Spojrzała za siebie, drżąc od porannej bryzy, która wdzierała się w każdą szczelinę jej ubrania. Podwórza były puste, a domy otaczała melancholijna cisza. Zastanawiała się czy wiedzą, że wyjeżdża, ponieważ sekrety miały tu krótką ważność. Gdy upewniła się, że teraz na pewno nikt jej już nie dogoni, wychyliła się, aby dosięgnąć wzrokiem rodzinny dom - być może po raz ostatni.

Jednak przeszkodził jej wiatr, który zerwał się gwałtownie i zdmuchnął z jej głowy kapelusz. Krzyknęła zaskoczona, próbując go pochwycić, ale wzniósł się wysoko.

- Wszystko w porządku?

- Straciłam kapelusz.

- Zatrzymam się.

- Nie - powiedziała szybko i zamrugała, aby powstrzymać łzy. - Nie zwlekajmy.

Przez długi czas nie odzywały się do siebie. Spod końskich kopyt wzbiła się chmura piachu. Szebora osłoniła twarz, starając się nie odrywać wzroku od odległego horyzontu nad zarośniętą ścieżką. W pewnym momencie poczuła kroplę deszczu na policzku. Starła ją szybko i przyjrzała się niebu.

- Oho. Chyba nadciąga burza... - Kama poderwała głowę. - A przyszło mi dzisiaj do głowy, czy nie lepiej przełożyć naszą podróż na bardziej sprzyjający czas. Nie posłuchałam intuicji. Mam nadzieję, że droga nie zamieni się w grzęzawisko, klaczy będzie ciężko nas pociągnąć. Zresztą, niepokoją ją błyskawice.

- Burza w kwietniu?

- Różnie bywa...

Spojrzała na nią z uwagą.

- Jeśli się niepokoisz, możesz zawrócić. Daleko do tego Abaddonu?

- Nie puszczę cię samej. Obiecałam jej.

- Libusza nie żyje. Myślisz, że wylezie spod ziemi, żeby ci narobić wyrzutów? - rzuciła z irytacją.

- Niewiarygodne...

- Co takiego?

Uśmiechnęła się i potrząsnęła lejcami.

- Jesteś kąśliwa, jak ona. A było z ciebie takie łagodne i miłe dziecko. - I nagle jej twarz stwardniała. - Posłuchaj. Tak sobie myślałam... Wcale nie muszę cię t a m zawozić. Możemy wybrać inne miasto. Albo wieś, jeśli tak będzie dla ciebie lepiej. Abaddon to straszne miejsce. Trochę o nim słyszałam.

- Co konkretnie?

- Pełno w nim anakimów, a nie da się z nimi współistnieć. Patrzą na nas, jak na bydło. Będziesz w ogromnym niebezpieczeństwie.

- Nie potrzebuję tych słów. Już podjęłam decyzję - ucięła.

- Ale czy była twoja?

Szebora poczuła pęczniejący gniew.

- A kogo innego? Twierdzisz, że Libusza mną manipulowała?

Kama poprawiła chustę na głowie.

- Wiem tylko, że miała dar przekonywania. Długo rozmawiałyśmy i usłyszałam od niej sporo rad, chociaż o nie nie prosiłam. - Ściszyła głos, jakby myślała, że ktoś ich podsłucha. - Wiesz, czasami błądziłam myślami wokół różnych strasznych rzeczy, które mogłabym zrobić, aby rozwiązać borykające mnie problemy. Ale szybko je przepędzałam z głowy, bo powstawały przez jej gadanie. Jestem pewna, że gdybym posłuchała Libuszy, popełniłabym duży błąd. Uratowała moją córkę, więc odruchowo pragnęłam jej zaufać.

Szebora nic na to nie odpowiedziała, udając, że pochłania ją wydrapywanie patykiem błota z butów. Wreszcie Kama dała za wygraną i tylko głęboko westchnęła.

Niebawem zrobiły postój. Było późne popołudnie. Kama nakarmiła konia, a potem sama coś zjadła. Szebora wcisnęła w siebie jedno jajko, po czym przeszła się, aby rozprostować nogi. Nie uszła stu kroków, gdy towarzyszka zawołała ją z napięciem wymykającym się z głosem.

- Popatrz. - Wskazywała na niebo. - Tam dalej...

Szebora zmarszczyła brwi. Z zachodu nadciągały czarne chmury, niemal dotykały wierzchołków drzew.

- Ruszajmy.

Jakiś czas później nad ich głowami rozerwało się niebo i spadł lodowaty deszcz. Szebora wydobyła z plecaka płaszcz i głęboko naciągnęła na oczy kaptur.

- Niedobrze... - mruknęła Kama, tylko pogłębiając niepokój dziewczyny.

Czuła, że gdyby Kama zaproponowała powrót, przystałaby na to.

Klacz podrzuciła nerwowo łbem, wyrażając swój sprzeciw i zarżała ostrzegawczo. Szebora pomyślała o ojcu, który zginął pod kopytami płochliwego konia. Mocniej uchwyciła się wozu.

Kama uderzyła lejcami.

- Damy radę, prawda panienko? - zawołała do zwierzęcia z udawanym entuzjazmem.

Szebora pokręciła głową.

"To szaleństwo" - pomyślała przestraszona.

Wytarła twarz i rozejrzała się, chociaż ledwo dało się cokolwiek zobaczyć. Zaczęła szybciej oddychać. Rozciągająca się wokół otwarta równina, ze swobodnie hulającym wiatrem i deszczem, była przytłaczająca. Szebora zdała sobie sprawę, że od początku podróży nikogo nie napotkały. Nie dostrzegły też żadnych zabudowań, świadczących o tym, że gdzieś niedaleko tętni ludzkie życie. Zastanawiała się czy to normalne. Jej pojęcie o świecie zawężało się do małej wioski składającej się z kilkunastu chat.

- Wiesz w ogóle, gdzie jechać? - zapytała.

- Przed zmrokiem będziemy na miejscu. Obiecuję.

Nie przekonała jej, a nawet naszły ją wątpliwości czy może tej kobiecie w ogóle ufać. Każdy zdawał się troszczyć tylko o siebie. Co jeśli Kama wcale nie umawiała się z Libuszą, tylko realizowała własny plan? Odruchowo powędrowała dłonią w stronę ukrytego noża, ale w porę się opamiętała. Libusza wiele razy ją przestrzegała przed impulsywnymi działaniami.

Tymczasem niezdająca sobie sprawy z obaw Szebory Kama zaczęła wesoło śpiewać, co na moment zbiło dziewczynę z tropu. Skupiła na niej wzrok, myśląc o tym, że Kama próbuje przegonić grobowy nastrój.

- Znasz tę piosenkę? Może dołączysz?

Szebora posłała jej blady uśmiech.

- Fałszuję.

Kama roześmiała się i zaczęła śpiewać głośniej, lecz po kilku chwilach urwała, jakby przecięto jej struny głosowe.

Szebora drgnęła.

- Dotarłyśmy szybciej niż założyłam - wymamrotała Kama.

Dziewczyna wytężyła wzrok, nie będąc pewną czy oczy nie płatają jej figla.

- Co to takiego?

- Mury. - Pociągnęła za lejce, aby zatrzymać klacz. - Wysokie na czternaście łokci. Tak myślę. Otaczają jedno z większych miast. Kiedyś należało do ludzi, ale teraz służy głównie anakimom.

- Dlaczego ludzie go nie odzyskali?

- Chodzą różne plotki na ten temat...

Szebora zeskoczyła z wozu i aż nogi się pod nią ugięły, zupełnie zdrętwiałe od podróży.

- Zaczekaj! Podjadę bliżej.

- Nie. Chcę ten odcinek drogi pokonać sama.

- Niedaleko jest inne miasto, całkiem znośne. Pojedziemy tam, prześpisz się w stodole przy tawernie. Wydaje mi się, że musisz się jeszcze dobrze zastanowić.

Szebora skierowała spojrzenie na czarny kamień, z którego wzniesiono mur. Lśnił chłostany deszczem.

- Dziękuję, doceniam twoją troskę, ale nigdy nie będę bardziej gotowa

AbaddonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz