Taksówka przemierzała ulice Detroit, zmierzając w stronę celu, który krył się pod wprowadzonymi współrzędnymi. Dochodziła godzina dwudziesta druga, temperatura na zewnątrz znacznie spadła, a ruch uliczny nie był tak intensywny, jak po południu, kiedy to ludzie i androidy prawie że jednocześnie wracali do swoich domów. Reflektory pojazdu oświetlały ulice przed sobą. W tym miejscu nie wszystkie latarnie działały, ale widocznie jeszcze nikt nie zadał sobie trudu, żeby przywrócić je do stanu używalności. Obrzeża miasta bardzo często były zaniedbane i szło się do tego prędzej czy później przyzwyczaić.
Kilka minut później taksówka się zatrzymała, po czym poinformowała swojego jedynego pasażera o tym, że jest u celu. Drzwi otworzyły się, a następnie RK800 wyszedł na zewnątrz, od razu skanując otoczenie. Jednocześnie pojazd podziękował mu za wspólną podróż, a następnie odjechał, zostawiając androida samego. A przynajmniej tak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Connor ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na chłód ani na to, że z nieba zaczęły padać pojedyncze płatki śniegu. Znajdował się nad brzegiem rzeki. Za jego plecami widać było zarysy wysokich budynków, ale okolica, w której obecnie spacerował android, należała do tych raczej spokojniejszych. W oddali majaczyła pojedyncza latarnia, w której ktoś wcześniej zamontował brzydko żółtą żarówkę. Przy słupie stał zaparkowany wyraźnie zdezelowany czarny samochód. Jedno z tylnych świateł pojazdu było wybite. Na zderzaku widniała krzywo naklejona nalepka informująca o tym, że auto zostało przez kogoś wcześniej wypożyczone.
RK800 zbliżył się do samochodu, po czym przeanalizował otoczenie po raz kolejny. W środku nikogo nie było, a silnik był ledwo ciepły. Jeżeli ktoś tutaj przyjechał, albo dawno odszedł, albo siedział w innym miejscu już dłuższy czas. Obok samochodu widniało trochę śladów zostawionych w grząskiej ziemi. Po krótkiej analizie Connor ocenił, że rozmiar buta zgadzał się z opisem detektyw Harrison.
Pytanie, czy faktycznie ją tu znajdzie.
Android ruszył naprzód, idąc za śladami. Prowadziły one w dół nieco dzikiej, ale jednocześnie niezbyt stromej skarpy. Kiedyś było tutaj ładne miejsce widokowe, ale czas sprawił, że obecnie nie wyglądało ono zachęcająco. Śmieci porozrzucane dookoła, resztki drewnianych ławek i kawałki pokruszonego cementu skutecznie odstraszały nieproszonych gości. Connor jednak uparcie podążał za śladami. Czasami były one wyraźnie widoczne, ale chwilę później zupełnie znikały wśród gruzu i kamieni. Upłynęła chwila, zdezelowany samochód zaczął nieco chować się za skarpą, w powietrzu czuć było zapach niezbyt czystej rzeki. I to właśnie wtedy RK800 dostrzegł to, czego szukał.
Cole siedziała na chyba jednej jedynej ocalałej ławce, ustawionej nad brzegiem rzeki. Jedno kolano podciągnęła pod brodę, a na siedzeniu obok siebie położyła trochę małych kamyczków. Co jakiś czas podnosiła jeden z otoczaków, po czym ciskała go przed siebie, obserwując, jak leciał po łuku tylko po to, żeby zaraz zniknąć w rwącym nurcie. Kiedy usłyszała kroki Connora, a raczej gruz przesuwający się pod jego butami, odwróciła się na krótki moment. Twarz miała czerwoną, a oczy brzydko opuchnięte od płaczu. Nie odezwała się jednak, a jedynie wróciła do gapienia się w wodę.
– Detektyw Harrison – odezwał się na powitanie Connor, nie przerywając marszu. – Szukałem cię.
– Ktoś ci kazał? – burknęła mało przyjaźnie Cole, nie odwracając się i ignorując oficjalne powitanie. W chwili obecnej mało ją to obchodziło. Zresztą nie tylko to, ale także cała reszta.
– Nie musiał. Kapitan Fowler zaniepokoił się twoim wybuchem, mimo tego, że nie powiedział ani słowa – odpowiedział tylko android. – Więc postanowiłem cię odszukać.

CZYTASZ
The Android Effect [Detroit: Become Human]
FanfictionMówią, że najsilniejszą i jednocześnie najgroźniejszą z broni jest miłość. Cole Harrison przekonała się o tym na własnej skórze, kiedy powierzona zostaje jej sprawa, z jaką jeszcze nie miała do czynienia. Widywała już przypadki, kiedy człowiek zakoc...