19

112 11 0
                                    

                                                                            Tess

Lipiec. Minął już ponad miesiąc od całej tej akcji. Wiele się pozmieniało, ojciec powiedział nam, że przez śmierć Nathaniela, to Noah zajmie jego postawę, w tak młodym wieku. Teoretycznie to nie było wyboru, Noah nie miał wyboru. I tak w przyszłości by został donem, było to nieuniknione. Wszystko się przyspieszyło, przez chorobę ojca i śmierć Nathaniela. Brunet nie ma wyboru, w wieku dwudziestu lat będzie miał władzę nad Los Angeles. Dzisiaj jest bal, na którym zakończy się pewny rozdział, a nowy zacznie. W tym czasie, byłam na zakupach z braćmi. Od miesiąca, żyjemy w ciągłym biegu. Ciągle się coś dzieję.

Spojrzałam się na swoje odbicie w lustrze. Idealnie pofalowane włosy, przez fryzjerkę, oraz perfekcyjnie zrobiony makijaż. Wyglądałam.. ładnie. Sama siebie nie poznawałam, wyglądałam całkiem inaczej niż na co dzień. Podziękowałam fryzjerce, a ta wyszła. Wstałam z krzesła, i powoli skierowałam się w stronę sukienki na manekinie. Długa czarna, wykonana ze śliskiego materiału, sukienka, całe plecy były odkryte a na nodzę rozcięcie. Była przepiękna. Założyłam delikatnie na siebie suknię, i czarne szpilki, podeszłam do lustra. Otworzyłam z szoku buzię.

-Wyglądam.. ładnie.-szepnęłam zachwycając się.

-Nie ładnie, tylko pięknie.-usłyszałam za plecami dobrze znany mi głos, nie musiałam się odwracać by wiedzieć, że to mój przyjaciel, Treyton.

-Dziękuję.-powiedziałam, i dopiero wtedy się odwróciłam.-Naprawdę, nie będzie ciebie na tym balu?-usłyszałam jego ciche westchnienie.

-Wybacz, Tess. Ale muszę wyjechać, pozałatwiać sprawy do końca, one nie mogą czekać dłużej.-usiadł na moim łóżku, spoglądając na mnie.-Dobrze, wiesz czym się zajmuję.

-Wiem, Trey.-usiadłam obok, i oparłam głowę o jego ramię.-Po prostu, jest mi przykro, że ciebie nie będzie na tym ważnym balu, dla mojej rodziny.

-Będę przy tobie, może nie fizycznie, ale duchowo zawsze będę obok. Proszę pamiętaj, o tym.

                                                                                     ***

-Tess..-szepnął Joe, gdy siedzieliśmy już na sali.

-Tak?

-Niewygodny ten garnitur.-jęknął.

-Wytrzymasz.-pokręcił przecząco głową, przewróciłam oczami.-Jak wytrwasz do końca, to zabiorę cię na lody.

-Obiecujesz ?-zapytał, wyciągając mały palec u dłoni.

-Obiecuję.-i złożyłam z nim obietnicę, nie mogę jej już złamać. U nas w rodzinie, ona jest święta.

-Przepraszamy za spóźnienie, ale ogromne korki były.-dopiero wtedy, uświadomiłam sobie że obok mnie są dwa wolne miejsca. Przeskakiwałam morderczym spojrzeniem z ojca na Noaha i tak w kółko.

-Poznajcie proszę, moje dzieci.-zwrócił się do dwóch mężczyzn, ojciec.-Noah mój najstarszy syn. Luuk.-wskazywał na każdego dłonią.-Tessa moja jedyna córka i najmłodszy, Joe. Dzieci to jest Shaun.-wskazał na odrobinę niższego mężczyznę od drugiego, ciemne włosy były rozrzucone na każdą możliwą stronę, szare tęczówki, garnitur, czarna koszula.-I Deckarda Parker.-wyższy brunet, szaro-zielone oczy, tatuaże na szyi. widoczne żyły, tak samo garnitur ale ma białą koszule. Włosy były w mniejszym nieładzie od poprzedniego.

-Zaraz zaczynamy.-powiadomił nas wszystkich, Thomas.

                                                                                  ***

Właśnie mijały trzy godziny odkąd Noah przejął władzę. Ja w tym czasie stałam od kilku minut sama w rogu sali, bo brunet musiał gdzieś wyjść. Luuk podobno pojechał zawieść Joe'go do domu, taty nie widziałam od kiedy zszedł ze sceny. Martwiłam się o niego. On jest chory, i nie wiem czy właśnie ktoś jest obok niego, i go pilnuję.

-Mogę prosić do tańca, piękną panią?-podskoczyłam w miejscu, kiedy niespodziewanie obok mnie zjawił się Shaun Parker. Spojrzałam na niego lekko zaskoczona.

-Oczywiście.-wziął moją dłoń i poszliśmy na parkiet. Niestety muszę być do końca wieczoru miła, tak mi kazał ojciec inaczej stracę drzwi od pokoju-Przestraszyłeś mnie.-obrót.

-Moja wina, że ty płochliwa owieczka?-zaśmiałam się pod nosem.-Wiesz ilu facetów w tej sali ma na ciebie smaka?

-Nie.

-To dobrze, bo nie chce mi się ich wszystkich sprzątnąć. Ciągle cię jedzą wzrokiem.

-Co ty się tak właściwie, martwisz?

-Twój ojciec, kazał mi cię pilnować.

-Nie potrzebuje, niani.

-Ale towarzysza. Owszem.

-Ale ty zabawny.-przewróciłam oczami.

-Co nie? Ze mną, nie będziesz się nudzić.

Po dosłownie kilku minutach, kiedy zeszliśmy z parkietu się o tym doskonale przekonałam.

                                                                                    ***

-No i on wtedy mówi, łosoś pieczony.-wybuchłam głośnym śmiechem. Ludzie którzy byli niedaleko nas, popatrzyli się na naszą dwójkę jak na kosmitów. Od godziny siedzimy z Shaunem, przy barze.-A ja mu na to, na grillu bo pieczony?-przysięgam, nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bolały mnie policzki, jak dzisiejszego wieczoru.

-Shaun miałeś ją tylko pilnować, a nie upijać.-powiedział zawiedziony, Deckard pojawiając się obok nas.-Ona jest nieletnia.

-Przeży..

-Hej, Dac!-oznajmiłam uśmiechnięta przerywając młodszemu Parkerowi, zmarszczył brwi przez to jak go właśnie nazwałam.

-Dac?-powtórzył zdezorientowany.

-OMG!-krzyknął mi do ucha młodszy z braci Parker. Przez co mało nie ogłuchłam.-Genialna jesteś! Hej, Dac! -starszy z braci złapał się za głowę.

-Zbieramy się. Tess mamy odwieść, bo jej rodzina musiała pilnie wracać.-kiwnęłam głową, chwyciłam torebkę wstając. I mało brakowało, bym się przechyliła na Shauna, który tak samo jak ja próbował stać prosto.

-Trzęsienie ziemi?!

-Nie, to ty nie umiesz ustać na nogach.-odpowiedział załamany Deckard, chwytając mnie pod ramię, pod drugie wziął brata.

-Ej chłopaki Opowiedzieć wam suchar?

-Dawaj.

-Dzwoni dziad do dziada, a odbiera baba.-wybuchnęliśmy we dwójkę śmiechem.

-Ty to, dobra.-mówił między śmiechem, Shaun. I wyszliśmy z sali na której był bal, skierowaliśmy się na parking. Ale przed tym oczywiście były długie schody, przez co mało się nie zabiłam.

-Pakować się do auta albo zostajecie.-popatrzyłam się na mojego towarzysza, a on na mnie. Deckard wsiadł do swojego czarnego mustanga, zaglądając przez lusterko na nas.

-Zostajemy, by go wkurzyć?-zapytał, założył ręce na piersi, i spojrzał na mnie.

-Pytasz dzika, czy sra w lesie. No oczywiście.

-Wkurza się.-Wybałuszyliśmy oczy, bo mustang zaczął jechać, a my nie myśląc wiele zaczęliśmy za nim po prostu biec, jak skończeni kretyni.

-Nie dam rady biec, mam szpilki.-zatrzymałam się, a chłopak nie przedłużając zawrócił do mnie, przerzucił sobie przez ramię i biegł dalej.-Shaun, wypieprzymy się!-krzyczałam, bijąc go w plecy. Głośny pisk, wydobył się z moich ust, gdyż brunet wywalił się, a ja na niego.

-Wygadałaś!-wykrzyczał w moją stronę.

-Hej! Dac!-krzyknęłam uśmiechając się, gdy Deckard pojawił się nad nami, i złapał za głowę.

                                                                     Ig. zuzi_booktok_

Black RedstartWhere stories live. Discover now