4. Wietrzna sobota, Świerkowy Miś i wiewiórka

26 12 29
                                    


Tydzień później w sobotę dzieci wraz z rodzicami postanowili odwiedzić babcię.

-Tylko nie otwieraj okna. - powiedziała Zosia do witrażyka. - Samemu to można robić tylko jak się będzie o takim, pamiętaj o tym -powiedziała mądra dziewczynka podnosząc rączkę do góry i pokazując paluszkiem wysoko nad głowa niewidzialny punkt.

Dzieci ubrały się, zjadły śniadanie i cała rodzina wyszła z domu. Witrażyk usiadł w oknie skąd było widać część przydomowego ogródka.

Ach, ileż było pięknego śniegu dookoła, nawet na zewnętrznym parapecie. Ależ fajnie by było jeszcze trochę się nim pobawić.

Wychylę się przez okno na chwilkę, tylko troszeczkę, no co się przecież może stać? - pomyślał. Nie zastanawiając się dłużej, szybko założył spodnie misia. Butów oraz swetra nie znalazł ale nie przejął się tym wcale. Podskoczył do klamki i z całej siły próbował ją nacisnąć. Jednak uparta rzecz ani drgnęła. Witrażyk nie dawał za wygraną. Odszedł po szybie kawałek dalej, rozpędził się i całym ciałem uderzył napierając klamkę. Zgrzyt, trach! Klamka ustąpiła a okno uchyliło się. Teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie. No, może tylko słowa ostrzeżenia Zosi, jednak nie tak bardzo, by chciał zaniechać działania.

Witrażyk wychylił się wyciągając przed siebie ręce. Nawet nie zdążył ulepić jednej śnieżki gdy rozległo się: szszszsz! To wiatr właśnie tędy szybował. I hyc! Potrącił niechcący witrażyka. Ten się zachwiał, zamachał rączkami próbując złapać równowagę i siup! Wpadł do kieszeni zwiewnej wiatrówki- kurtki wiatru.

- Ojej, co się dzieje, wietrze odstaw mnie z powrotem! - wołał.

Niestety wiatr go nie słyszał, bo był zajęty wianiem. Pomknął, nie zdając sobie sprawy, że leci z nim pasażer na gapę. Leciał tak i leciał. Wzbijał się wysoko po czym opadał z impetem, doskonale się przy tym bawiąc. Raz opadł prawie do samej ziemi, pochwycił leżący śnieg a potem odleciał razem z nim. Śnieg sączył mu się przez palce, tworząc falującą linię. Przez chwilę wiatr wyglądał jak gimnastyczka tańcząca ze wstęgą.

Wiatr krążył po okolicy, aż wleciał do pobliskiego parku. A w parku, jak to w parku, rosły przeróżne drzewa.

Na wysokim świerku mieszkało dziwne stworzenie. Z wyglądu przypominało misia koalę. Miało mały, okrągły pyszczek, uszy, czarny, podłużny nos i w tym samym kolorze okrągłe oczy. Ręce, pyszczek, brzuch oraz wewnętrzna strona nóg pokryte były ciemną skórą wyglądającą jak kora drzewa, zaś plecy, głowa, uszy oraz zewnętrzna część nóg szczeciniastym, ciemnozielonym futerkiem. Jego twarde, szorstkie włosie zbijało się w drobne kępki, co trochę wyglądało jak świerkowe igły. Było bardzo powolne, a gdy nieco energiczniej się poruszało, trzeszczało jak kołyszące się drzewo.

 To był Świerkowy Miś. Jadł właśnie szyszkę siedząc wśród gałęzi świerku. W pewnym momencie zobaczył na niebie coś kolorowego. Pomyślał, że w ubrania wiatru zaplątał się zagubiony, jesienny liść. Faktycznie, jesienią liście w dalszej części parku robią się żółto-czerwone. Park wówczas wygląda jakby kawałek zabarwionego na żółto i czerwono nieba o zachodzie słońca ukruszył się, a potem na niego spadł. Lecz nagle Świerkowy Miś dostrzegł, że nibyliść (czyli witrażyk) macha rączkami. A gdy się wsłuchał w jego wołanie zrozumiał, że woła o pomoc. Wspiął się więc na sam szczyt drzewa, wyciągnął rękę do góry i gdy wiatr zbliżał się w jego kierunku, zawołał do nibyliścia czyli witrażyka:

- Podaj mi rękę, złapię cię!

Witrażyk wyciągnął ręce, chwycił się stworzenia i hop!-wyskoczył z kieszeni wiatru. Drzewo zakołysało się od podmuchu. Na szczęście Świerkowy Miś mocno chwycił się pnia i nasi bohaterowie nie spadli. Witrażyk jedną ręką trzymał wybawcę a drugą pień drzewa. Pomalutku zeszli na nieco niższą gałąź gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Przedstawili się sobie, a witrażyk opowiedział, jak się tu znalazł po czym poprosił o pomoc w powrocie do domu.

Przygody witrażyka Witka, czyli opowieść z okazji Dnia Życzliwości (ukończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz