8. Lubomir

18 9 13
                                    



Pomimo szczerych przeprosin, zaspane krzaki niechętnie rozchylały gałęzie gdy Zosia i Antek się przez nie przedzierali. Nie były nieprzychylne dzieciom, po prostu o tej porze roku spały. Witek i Tycjan łatwiej się przemieszczali ponieważ bliżej ziemi gałęzie nie rosły tak gęsto.

Pośrodku zakrzewionego niewielkiego obszaru parku ujrzeli dom krasnala.

Była nim pękata jak dzbanek, żółta chatka z półokrągłymi, pomarańczowymi drzwiami i jednym oknem w pomarańczowej ramie. Z ciemnego komina na zielonym dachu wydobywał się jasny dym, który spływał gęsto jedną strugą po dachu i ścianie przypominając wodospad. Na dole kłębił się jak spieniona woda. Całość sprawiała wrażenie, jakby chatka się unosiła, jednak tak w rzeczywistości nie było.

- To tutaj. Ciekawe czy krasnal z nami porozmawia. - powiedział gołąb po czym podfrunął do drzwi i zapukał. Nikt jednak nie otwierał. - Pewnie śpi. - dodał niezadowolony.

- Szybaaaaa! - nagle krzyknął witrażyk, roześmiał się od ucha do ucha, oczy mu zabłyszczały i nie zwracając na nic, zaczął gramolić się na okno.

- Co ty robisz, Witku zejdź! - zawołały Zosia z Kwietnikową Dziewczynką.

- Szyba, szyba, stęskniłem się za szybą! - krzyczał witrażyk i nie zważając na nic, przylgnął do szyby.

- Witrażyku zejdź, to nie jest nasze okno, jeszcze rozzłościsz Lubomira! - przejął się Antek.

- Nie, nie, nie! Ja tylko chciałem trochę powisieć na szybie! Jestem witrażykiem! My witrażyki występujemy na szybach, tam żyjemy i żerujemy, szyba dla mnie to jak woda dla ryby, jak las dla wilka! - nie chciał posłuchać witrażyk.

- Noo, nie ma to jak instynkt, zew natury, prawdziwy, nieopanowany zew szyby. - skomentował zachwycony gołąb bijąc brawo skrzydłami.

- Zejdź, bo rozzłościsz krasnala! - przestrzegały dzieci z Kwietnikową Dziewczynką.

Antek chwycił witrażyka za nogę próbując oderwać go od szyby ale ten się trzymał z całych sił. Gdy wir dobrej i trochę szalonej wróżki uderzył w witrażyk, oprócz tego, że go ożywił, nadał mu nowych właściwości. Stał się jakby miękki, lekko rozciągliwy, w konsystencji przypominał trochę żelkowego cukierka. Taki tuning sprawiał, że potrafił się naprawdę mocno przyczepić do szyby.

- Zejdź Witku! Zejdź! - zawołali razem wszyscy oprócz gołębia.

- Nie zejdę! Nie zejdę! Nie zejdę!

- No zejdź, bo będziemy mieć kłopoty! - denerwowała się Kwietnikowa Dziewczynka.

Nagle skrzypnęły drzwi i w progu pojawił się tęgi krasnal. Stanął z rękami uniesionymi do góry, powęszył w powietrzu, zmarszczył brwi i ryknął odsłaniając duże zęby:

- Kto mnie obudził! Grr!

Wystraszony witrażyk puścił się szyby i razem z Antkiem gruchnęli w śnieg. Kwietnikowa Dziewczynka schowała się głęboko do rękawiczki.

- Ałć...- wyszeptał Antek, a Witek podniósł się i z powrotem wgramolił na parapet okna, po czym przykleił się do szyby.

Krasnal jeszcze mocniej zmarszczył brwi, choć wydawało się uprzednio, że bardziej już jest niemożliwe. Ubrany był w czerwoną czapkę, kubrak, spodnie i buty. Jego szczecinowata broda i wąsy sięgały do pasa. Miał bardzo krzaczaste brwi, a spod czapki wystawały sztywne kępki włosów. Dłonie i zakończone dorodnymi, czarnymi pazurami palce, porastały długie, rzadkie włosy, spomiędzy których przebijała żółta, wysuszona skóra. Całe owłosienie na ciele było w kolorze brunatnym.

- Kto mi zakłóca spokój! Grr! A co to za glonojad?! Sio z mojej szyby, wracaj do swojego akwarium! Grr!

- Nie jestem glonojadem. Jestem witrażykiem i nazywam się Witek.

- Ach taaak, mrr. - mruknął krasnal i przetarł rękoma oczy. - Słabo widzę. Ale czego wy tu chcecie ode mnie! Mrr...

- Dzień dobry panie krasnalu Lubomirze. Ja nazywam się Zosia, to jest Kwietnikowa Dziewczynka, Antek, a to gołąb Tycjan z parku. Bardzo przepraszamy, że ciebie niepokoimy ale wydarzyło się coś niedobrego i potrzebujemy twojej pomocy. - powiedziała bardzo uprzejmie Zosia i dygnęła na powitanie. A wyglądała przy tym tak uroczo, że nawet krasnal nie mógł się dłużnej gniewać. Zauważyła, że jego spojrzenie nieco złagodniało, ośmieliła się więc bardziej, przykucnęła przy krasnalu i powiedziała mu, w jakiej sprawie przyszli.

- Mrr, niedobrze. Zaprosiłbym was do mojego domu ale wy się nie zmieścicie,- powiedział wskazując palcem na dzieci - tu będziemy więc rozmawiać. Poczekajcie, zaraz coś przyniosę. - rzekł i zniknął za drzwiami. Po chwili pojawił się znowu trzymając w ręku starą, grubą książkę. Zdmuchnął z niej kurz po czym zaczął kartkować. - O, tak wygląda Ponurak. - powiedział zatrzymując palcami jedną ze stron - To jest jego dom, mrr, wygląda jak zamek. W tej wieży na pewno zamknął Wiosnę. A to jego pupilek, piesodzik. Groźny, silny i niebezpieczny stwór. Na pewno będziecie musieli się z nim zmierzyć. Podobno bardzo lubi żołędzie i wiele zrobi, by je dostać. Dam wam więc kilka, może uda się tym go udobruchać. No chyba, że już zmądrzał i się nauczył, by nie brać od nieznajomych nic do jedzenia. Nie mam mapy by pokazać wam którędy najlepiej tam dotrzeć... Ale widzę Tycjanie, że ty masz na kapeluszu makietę naszego parku.

Wszyscy spojrzeli na kapelusz i się nad nim pochylili. Gołąb zdjął okrycie z głowy i trzymał wyciągniętymi do przodu skrzydłami. Dopiero teraz, gdy za drugim razem ściągnął kapelusz, dzieci, witrażyk i Kwietnikowa Dziewczynka zwrócili uwagę na fryzurę ptaka.

- Tycjanie ale masz siano na głowie! - powiedział Witek.

- Tak, mam włosy zrobione z siana. To zapas na ciężkie czasy. Można za to przehandlować trochę ziarna od konia albo, gdy jest zimno, się nim ogrzać. A poza tym, podoba mi się tak z tym sianem na głowie chodzić.

Krasnal sapnął, po czym wrócił do głównego tematu rozmowy.

- Musicie iść tędy. Kraina Ponuraka jest za Górką do Zjeżdżania. Widzę, że makieta kończy się na linii Rowu z Tarapatami. Rozdziela on naszą cześć parku od części Ponuraka. Będziecie musieli przejść tędy, mrr. - krasnal popukał palcem w makietę - Kiedyś był tam most, mam nadzieję, że jeszcze istnieje. Tylko uważajcie, żeby nie wpaść w Tarapaty! Hmm... Uwolnienie Wiosny będzie bardzo ciężkim zadaniem. Ponurak łatwo nie da za wygraną. Zastanawiam się, czy nie lepiej abym poszedł z wami...

- Nie Lubomirze, zostań. Jeśli nie wrócimy, wszyscy przynajmniej będą mogli od ciebie się dowiedzieć, co stało się z nami i z Wiosną. Zresztą, bardzo nam już pomogłeś, dziękujemy ci! - powiedział Antek.

- Dobrze więc idźcie sami. Jestem pewien, że wam się uda. Zaraz, zaczekajcie, jeszcze żołędzie. - to powiedziawszy krasnal zniknął na chwilę za drzwiami domu, po czym przyniósł paczkę z żołędziami i podał Antkowi. - Do widzenia!

- Do widzenia, dziękujemy! - odpowiedzieli wszyscy chórem i ruszyli w dalszą podróż.

Przygody witrażyka Witka, czyli opowieść z okazji Dnia Życzliwości (ukończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz