Gdy przeszli zaledwie kawałek, dzieciom i gołębiowi zaburczało w brzuchu. Nic dziwnego, było już prawie południe a wszyscy śniadanie jedli wcześnie rano. Postanowili więc zatrzymać się, zjeść kanapki i wypić herbatę z termosów, które mama zapakowała dzieciom do plecaków.
Zosia z Antkiem przykucnęli opierając się o pień drzewa, gołąb usiadł na najniższej gałęzi, witrażyk wgramolił się Zosi na kolana, a Kwietnikowa Dziewczynka, jak zazwyczaj, siedziała w rękawiczce przyszytej do kurtki Zosi. Wszyscy, którzy potrzebowali przywrócić siły posiłkiem jedli, tylko gołąb siedział w bezruchu i ciężko oddychał.
– Czemu nic nie jesz Tycjanie? – zapytała Zosia.
– Jestem bardzo zmęczony, nawet nie chce mi się ruszać dziobem.
– Jedz, samo się nie zje. – zachęcał witrażyk.
– Ja też jestem bardzo zmęczony, jem ostatkiem sił. – oznajmił Antek.
– Lepiej jedz buzią. – szybko odpowiedziała Zosia.
– Nie no dzięki za radę. – zadrwił Antek.
– Przestańcie, pomyślmy lepiej którą drogę wybrać. – zmieniła temat Kwietnikowa Dziewczynka.
Zosia z Antkiem zaczęli się więc zastanawiać, jaki sposób będzie najdogodniejszy aby znaleźć się po drugiej stronie Górki do Zjeżdżania. Doszli do wniosku, że najlepiej przejść przez Górkę niż obchodzić ją dookoła. Droga ta była znacznie krótsza, choć wymagająca większego wysiłku. Jednak dzieci liczyły na to, że w ten sposób zaoszczędzą trochę czasu, a teraz to stanowiło dla nich priorytet. Było już prawie południe i miały świadomość, że mama wkrótce, bezapelacyjnie zawoła ich do domu. Trzeba się było śpieszyć nawet za cenę wielkiego wysiłku. Szybko się posilili i ruszyli w dalszą cześć wędrówki. Pierwszy szedł Antek, a na końcu Zosia, która pomagała idącemu przed nią witrażykowi. Gołąb podlatywał co kawałek i był raz na przodzie, raz na końcu.
W parku zaczęły pojawiać się inne dzieci. Zapewne niebyły świadome tego, w jak ważnym celu podążała nasza ekipa. Śnieg padał dużymi płatkami, zasypując przetarte wcześniej szlaki prowadzące na Górkę. Przedzierali się więc przez śnieg nieubity, co utrudniało wspinaczkę. Wreszcie stanęli na szczycie. Nagrodą za trud był wspaniały widok. Spoglądali z wysoka na bezlistne krzewy, które teraz przypominały wyglądem jeże.
Chwilę odpoczęli i ruszyli w dół. Teraz droga wymagała trochę sprytu, koordynacji i równowagi. Musieli uważać aby się nie poślizgnąć. Schodzili więc zwróceni bokiem do przodu, stawiając stopy w poprzek pochylenia, asekurując się i utrzymując równowagę rękami. Kwietnikowa Dziewczynka dodawała słowami otuchy Zosi i przybierała w rękawiczce pozycje, jak gdyby również samodzielnie pokonywała trudną drogę. W pewnym momencie Antek przystanął i zaczął nadsłuchiwać.
– Cii.- szepnął kładąc na ustach palec. – Słyszycie te pomruki?
Wszyscy przystanęli i nadsłuchiwali. Do ich uszu dotarły złowieszcze dźwięki.
– To Tarapaty, słychać je z daleka. – cicho kontynuował Antek.
Szli jeszcze jakiś czas w milczeniu, a z każdym pomrukiem przeszywał ich dreszcz.
W pewnym momencie chłopiec przystanął. Gestem ręki zatrzymał resztę ekipy. Przed nimi rozciągała się szeroka jak okiem sięgnąć przepaść. Z jej głębi dochodziły złowrogie odgłosy warczenia. To Rów w którym Ponurak hodował Tarapaty. Jego krawędzie były na tyle oddalone od siebie, że przeskoczenie przezeń było dla dzieci niemożliwe. Na trasie którą szli (a którą wyznaczył im krasnal Lubomir), znajdowało się przejście w postaci wiszącego na linach mostu. Nie wyglądał on bezpiecznie i stabilnie. Poza tym Ponurak wyczarował go po prostu niestarannie. Patrząc na niego miało się wrażenie, że w zaklęciu użytym do jego stworzenia były słowa: „co druga deska wystąp".
CZYTASZ
Przygody witrażyka Witka, czyli opowieść z okazji Dnia Życzliwości (ukończone)
AdventureOpowieść o tym, że warto w sobie pielęgnować pozytywną energię a niesiona w sercu życzliwość i dobro również wobec siebie samego, może zaowocować w nieoczywisty sposób. Główne przesłanie bajki znajduje się w ostatnim (dziesiątym) rozdziale ;-). Bajk...