Rozdział 1

13 0 0
                                    

- Skarbie, obudź się... Obudź się dziecko moje drogie... Jest! Otwiera oczy!- słyszę tylko głos jakieś kobiety, którą napewno nie spotkałam dotychczas.
- Gdzie ja jestem?- zapytałam łamiącym się głosem, po czym rozejrzałam się dookoła.
          Wokół mnie unosiły się w powietrzu małe wysepki, po których płynęły wodospady. Pomiędzy tymi wysepkami świeciła pięknym blaskiem tęcza.
- Hej, słońce, spójrz na mnie.- nieznajoma kobieta znowu odezwała się. Odwróciłam się w jej stronę.
          Osoba płci żeńskiej definitywnie była powiedzmy wprost, nie najmłodszym osobnikiem gatunku homo sapiens. Przetłumaczmy to na ludzki- ta baba co mi głowę zawraca była stara. I tyle. No dobra może nie była staruszką po osiemdziesiątce ale napewno koło pięćdziesiątego roku życia. Cienkie, koloru różowawego usta, uśmiechały się przyjaźnie do mnie. Niebieskie oczy wręcz wywiercaly we mnie spojrzenie, tak, iż myślałam, że za chwilę zapłaczę. Naprawdę. Jasne blond włosy, które powiewały jej na wietrze lśniały tak, jak bardzo bym w życiu chciała. Ubrana była w suknie koloru błękitnego z dodatkiem złotej nici.
-Jak Ci na imię dziecko drogie?- spytała kobieta, a ja poczułam nadchodzącą fale irytacji.
- Jestem Ariana Harper. Mogę się dowiedzieć gdzie jestem i kim pani jest?- rzuciłam może trochę zbyt ostro.
- Och skarbie jestem Melody i jakby Ci to powiedzieć... Jesteś w świecie pośmiertnym.
-Co pani gada? W sensie przepraszam ale... Pani chyba żartuje. To jakiś żart, który się nie udał. Ha ha bardzo śmieszne możecie wszyscy wychodzić. Ty też Peter. Założę się, że to on za tym wszystkim stoi, co nie?- z każdym moim słowem kobieta imieniem Melody patrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Och biedulko moja, jakby Ci to powiedzieć... Umarłaś. Nie żyjesz. Trawiłaś do świata, do którego idą zmarli.
          Nagle cały mój świat się zawalił. Jak to umarłam? Byłam zwyczajną studentką architektury. Miałam tatę, siostrę Mię, no i mojego chłopaka Petera. To niemożliwe. Jak mogłabym zginąć. Do samobójstwa napewno nie miałam zdolności więc to odpada.
-A teraz słoneczko moje przepraszam Cię na moment ale muszę coś zrobić.- rzekła Melody, a ja nadal stałam z oszołomioną twarzą.
          Nagle, kątem oka zobaczyłam jak ta nieziemska postać macha ręką przy moich plecach, a po chwili poczułam ogromny ból. Jakby z moich łopatek rosło drzewo. Ale to nie było drzewo. Były to skrzydła. Prawdziwe białego koloru skrzydła, które były długości mojego wzrostu. Wreszcie przestały rosnąć, a potężny ból minął.
- Jako przyszła anielica lub diablica potrzebujesz skrzydeł.- ona mówiła to z spokojem ducha a mi zachciało się znowu płakać.
- Dobrze, skoro masz już skrzydła to jakoś dotrzemy do miasta. Oczywiście przewidzieliśmy twój stan psychiczny i fizyczny. - powiedziała milutko Melody.
- Henry! Możesz już wyjść!- niespodziewanie niewiadomo skąd pojawił się jakiś starszy mężczyzna z smokiem.
          Mężczyzna ubrany był w jakąś czarną suknie, podobną do sutanny jaką mają księża. Ale ta nie miała guzików, ani kołnierza. Na to ubranie miał założoną pelerynę, tego samego koloru co suknie. Tak szczerze, to wyglądał on niczym żniwiarz. Zaś smok... To chyba najpiękniejsza istota fantastyczna jaką w życiu widziałam. Piękne fioletowoniebieskie łuski oraz granatowe oczyma. A do tego ten jego słodkie skrzydełka. Widać było jednak że smok był dopiero młodziutkim smoczkiem, który na razie oswajał się z rzeczywistością, zupełnie tak jak ja.
- Jestem Henry, a ten smok to North. Do miasta polecisz na smoku.- rzucił chłodno mężczyzna. Domyślam się, iż prawdopodobnie był on jakimś pewnie diabłem, czy innym demonem czy jak go tam zwał.
          Niedługo później leciałam ponad wysepki na smok, a Melody i Henry po moich obydwóch stronach, żebym czasem im tylko nie spadła z tej istoty. Tak zaczęła się ma pośmiertna przygoda...

Afrer life Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz