Rozdział 1

4.9K 237 340
                                    

Słowo wstępu, bo takie być musi. To jest Snarry!

A teraz do rzeczy moi drodzy czytelnicy. Chcieliście? To macie. Doczekaliście się mojej wizji polskiej szkoły magii. Nikt nie musi tej wizji ze mną podzielać, ale mam nadzieję, że wam się w jakiś sposób spodoba. I tak, będzie to Snarry, ale bardzo lekkie, o czym się zresztą sami przekonacie. Początek pewnie wyda wam się trochę dezorientujący, ale tak ma być w tej historii. Oczywiście nikt nie ma obowiązku tego czytać, jeśli dojdzie do wniosku, że to jednak nie jego klimaty.

Rozdział 1

Listopad roku 1981 był w Polsce pełen napięcia. Już od jakiegoś czasu w mediach mówiono o możliwości wprowadzenia stanu wojennego. Wszyscy mieli już naprawdę dość tej wojny, której cień nadal na nich padał. Kraj nadal tkwił za żelazną kurtyną, która od kilkudziesięciu lat dzieliła Europę na dwie części. Nikt nie wiedział, jak długo jeszcze przyjdzie im tak żyć. Wszyscy modlili się, żeby coś się w końcu zmieniło i kraj nareszcie się odbudował, jak należy.

Podobnie myśleli też Mariusz i Nina, którzy pół godziny wcześniej wyjechali z Krakowa. Zostali zaproszeni na urodziny matki Niny, a ponieważ rodzina była dla nich bardzo ważna, nie zamierzali odmawiać. Rodzice ich obojga pomogli im zorganizować małe wesele, kiedy się pobierali. Matka znała dobrą kucharkę, jeden ojciec załatwił salę w remizie, ponieważ znał się z komendantem i jakoś to wszystko poszło.

To nie był ślub z przymusu, jak to często bywało. Obojgu udało się ukończyć studia w Krakowie, gdzie zresztą się poznali. Zderzyli się raz na uczelnianym korytarzu i coś zaiskrzyło. Ślub wzięli zaraz po obronie prac. Rodzice obojga byli z nich dumni, bo niewiele rodzin na wsi mogło się pochwalić, że ktoś ma tytuł magistra. Oboje postanowili też, że zostaną w Krakowie, gdy zaproponowano im tam pracę. Na ich korzyść zadziałało również to, że kuzynka babci Niny była właścicielką jednej z kamienic i w prezencie ślubnym podarowała im jedno z mieszkań. Oczywiście w zamian musieli do niej co jakiś czas zaglądać, bo starsza pani miała swoje lepsze i gorsze dni, a ponieważ mieszkała na parterze, to nie było to dla nich problemem.

Oboje mogli więc powiedzieć, że chociaż przyszło im żyć w trudnych czasach, to z pomocą rodziny, jakoś to się wszystko kręciło. Teraz czekali tylko na dziecko, ale chociaż byli już kilka lat po ślubie, to nadal nie doczekali się potomstwa. Wszyscy lekarze mówili im, że muszą uzbroić się w cierpliwość, ale Nina powoli zaczynała myśleć, że coś jest z nią nie tak.

– Nie gadaj głupot, dziewczyno – mówiła jej kuzynka babci, którą oboje z Mariuszem nazywali po prostu ciotką Haliną. – Wszystko jest z tobą w porządku. Coś czuję, że niedługo wszystko się samo rozwiąże.

Proponowali ciotce, żeby wyszła z domu i pojechała z nimi odwiedzić krewnych, ale odmówiła. Miały do niej przyjść znajome.

– Zlot czarownic? – spytał półgębkiem Mariusz, zarabiając za to w żebra od żony.

W listopadzie noc zapadała szybko, a stan dróg wołał i pomstę do nieba. Zawsze były pilniejsze sprawy, niż ich naprawa, ale ich Maluch był niezniszczalny. Jeździli nim po gorszych drogach niż te główne. A ile musieli się nachodzić, żeby go w ogóle kupić. Załatwianie pozwolenia na samochód prywatny, skupowanie dolarów, a potem dwa lata czekania w kolejce, zanim usłyszeli, że jest dla nich samochód. Uznali, że dwa lata to wcale nie było tak długo. Inni czekali dużo dłużej, a i tak nie mieli gwarancji, że się doczekają. Cenili więc swoje własne cztery kółka i niezależność, jaką im one dawały. Nie musieli biegać na autobusy czy pociągi i mogli zapakować wszystko do bagażnika, zamiast nosić ciężkie bagaże. To była naprawdę ogromna wygoda, którą doceniali.

Poskramiając SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz