Rozdział 27

1.2K 198 103
                                    

Rozdział 27

– Jaki ten chłopak od Mariusza się przystojny zrobił.

– Od którego Mariusza?

– Od wnuka Tomasza Paprockiego. Tego, co tam za zakrętem mieszka w kierunku rzeki.

– Brat... – mruknęła cicho Iwona. – Tamte baby cię obgadują.

– Słyszę. A ty siedź cicho. Jesteś w kościele – odpowiedział.

Przyjechali do rodzinnej wsi taty na odpust. Jak co roku dziadkowie ich zapraszali i zawsze chętnie się zjawiali. To była kolejna okazja do spotkań rodzinnych, nie wspominając już o tym, że jego siostry zaraz po mszy biegły na kramy odpustowe, poszukać sobie czegoś do kupienia. Gdy był mniejszy, sam tak robił. Teraz ograniczał się do ulubionych rodzajów cukierków, które potem zabierał do szkoły. Podjadali je zawsze całą klasą na lekcjach, a nauczyciel złościł się, zaklei im usta, jeśli nie będą łaskawi przestać mlaskać.

– A jak będziemy odpowiadać? – spytał któregoś razu Mietek.

– O! Bardzo ciekawa uwaga – stwierdził nauczyciel. – Wyciągajcie kartki i zrobimy sobie kartkówkę. Nie jęczeć!

Od tamtej pory zawsze robili sobie z tego podjadania coś w rodzaju wyzwania. Gdy nauczyciel o coś pytał, szybko chowali cukierka pod językiem albo w policzku, żeby przy odpowiedzi jak najmniej dać po sobie poznać, że coś może być w ustach. Oczywiście nie każdy nauczyciel od razu ich karał, jeśli zostali złapani, ale zwykle wszystko rozchodziło się po kościach.

– Nastolatki zawsze muszą się jakoś buntować – stwierdził ich nauczyciel angielskiego. – A teraz bierzemy się do roboty i czytamy dialog. Ktoś chętny? Leon?

Leo wiedział, że był w klasie najlepszy z tego języka obcego, ale nie umiał powiedzieć, jak to robił. Po prostu to wszystko wchodziło mu do głowy i wydawało się naprawdę proste. Z niemieckim radził sobie troszkę gorzej, ale jego umiejętności były na zadowalającym poziomie. Nauczyciel nawet chwalił go, że ma dobry akcent. Do tego dochodziła też znajomość wężomowy, więc co jakiś czas zapraszano go na wyprawy, prosząc, żeby był tłumaczem. W zasadzie w ten sposób poznał swojego pierwszego chłopaka.

Krystian był rok starszy od niego i należał do kółka warzelniczego. Mieli problem z zebraniem wężowych skórek w lasach, więc poprosili Leo, żeby wybrał się z nimi. Nie zaiskrzyło pomiędzy nimi od razu i w zasadzie później też nie było fajerwerków, ale miło spędzali razem czas. To wyszło jakoś tak naturalnie i równie naturalnie się rozpadło. Nie widzieli się przez okres wakacyjny, a gdy wrócili do szkoły, z zauroczenia została w zasadzie tylko przyjaźń.

Leo miał nadzieję, że kiedyś spotka kogoś tylko dla siebie. Tata ciągle powtarzał mu, że ma czas. Miał siedemnaście lat i nic go przecież nie goniło.

– Ja twoją mamę poznałem na studiach – powiedział. – Najpierw byliśmy znajomymi, potem przyjaciółmi, a potem dopiero zakochaliśmy się w sobie.

– Czyli co? Powinienem budować relacje w ten sposób? – zapytał.

– Nie musisz, ale wydaje mi się, że gdy kogoś najpierw dobrze poznasz, to masz czas nauczyć się cierpliwości względem dziwactw drugiej osoby. – Mariusz uśmiechnął się.

– Mama nie ma żadnych dziwactw – stwierdził Leo, maszcząc brwi. Próbował sobie przypomnieć coś takiego, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

Poskramiając SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz