Koszmar (part 1)

122 15 16
                                    

My best dreams and worst nightmares have the same people in them./Moje najcudowniejsze senne marzenia i najgorsze koszmary – w obu występują ci sami ludzie.

Druga noc w apartamencie Castiela była Deanowi równie dziwnie nieobca, co pierwsza. Po tym, co wydarzyło się pomiędzy nimi, po tym, jak Castiel napił się z niego – oczywiście, że został u niego w sypialni, by tam spać, zamiast przenosić się do siebie. Był zbyt słaby. I tak jak zaklimatyzowanie się, nazwijmy to, w komnatach przydzielonych mu w czerwcu zajęło nieco czasu, tak pokoje Casa wydawały mu się mniej nieznajome, zasnął w łóżku księcia błyskawicznie i obudził się w nocy tylko raz, całe pomieszczenie pogrążone było w mroku i ciszy. Okna zasłonięte. Obróciwszy jedynie głową zasnął ponownie i tym razem obudził się dopiero nad ranem, poranek był mglisty.

Pierwszy listopada. Nic dziwnego, że niebo przybrało smętny, biało-szary kolor, zrobiło się zimno, dużo zimniej niż dzień wcześniej, a ta gęsta mgła zaległa nad lasem i polami; przeciągnął się w łóżku, zabolała go ręka. Cas ugryzł go tak (dodatkowo on sam ugryzł się wcześniej), że koniecznym było przeciągnięcie szwu, żeby rana się zrosła. Popatrzył na swoje przedramię, czarna nić, spinająca ją razem wyglądała obrzydliwie. Rana wyglądała obrzydliwie. Opadł głową z powrotem na poduszkę, cóż, to musiało się stać, prędzej czy później. Dzięki temu nikt zeszłego wieczoru nie zginął.

Powłócząc nogami przeszedł z sypialni do salonu. Przystanął... na widok plamy krwi wsiąkniętej w parkiet.

Drzwi otworzyły się i Castiel wszedł do apartamentu – ktoś, w tym przypadku Dean, musiał prezentować się gorzej, żeby on mógł prezentować się lepiej. Zobaczył blondyna i uśmiechnął się, zapinając rękaw.

– Trzymasz się jakoś? – spytał, wyrzuty sumienia zżerały go przez pół nocy, powtarzał sobie, że stało się dobrze, że Dean miał rację, że przynajmniej jakiś człowiek zachował życie... i karcił się równocześnie, bo nawet za taką cenę nie powinien był gryźć chłopaka, dla którego poświęcał się codziennie od tylu lat. Nie powinien był dać się sprowokować, nie powinien był podejmować ryzyka. – Twoja ręka – westchnięcie. – Wygląda fatalnie. Nienawidzę się za to. Nie mogłem przez to spać.

– Czy to jest... powód do zmartwień? – Dean wskazał plamę na podłodze. Spojrzeli na nią razem, uporawszy się ze spinką Cas opuścił rękę.

– Nie. Wczoraj leżała tu sarna.

– Aha.

– Dean, posłuchaj – brunet obszedł zakrwawione miejsce, doczyszczenie go miało wymagać ciężkich chemicznych środków i pracy więcej niż jednej pokojówki. – Wybieram się na cmentarz. Leży na nim moja matka. – Jego ojciec leżał tam również, lecz o tym nie wspomniał. – Dziś jest święto Wszystkich Świętych. Może... może miałbyś ochotę wybrać się tam ze mną? Dotrzymać mi towarzystwa. Oczywiście nie zmuszam cię, bo ciężko ci będzie coś na to założyć – wskazał szew. – A jest cholernie zimno...

– Cas, już, daj spokój – Winchester wtrącił się, przerywając mu ten słowotok, i kaskadę wyjaśnień. – Założę, jeśli mi pomożesz. Pewnie, że z tobą pojadę – zabrzmiało dość stanowczo, domyślał się, że Castiel nie chciałby usłyszeć w jego głosie wahania. Nie było zresztą do niego powodów, co innego miałby robić? Nie mając czym się zająć rwanie ręki z pewnością znieść byłoby mu trudniej. – Niby czemu tak naprawdę nie.

Srebrny chevrolet corvette mruczał cicho, jadąc drogą otoczoną rozległymi, zamglonymi wrzosowiskami. Dean wyglądał przez okno po swojej stronie na ten monotonny, niezmieniający się krajobraz, Cas prowadził – nie udało mu się namówić go, żeby pojechać impalą. No trudno. Jedno smętne nagie drzewo majaczyło w oddali, we mgle.

Piękna i Bestia (DESTIEL AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz