Epilog

136 15 10
                                    

Mimo że w noc dziesiątego czerwca zamek wydawał się opustoszały – nie był taki. Jody zjawiła się na wieży na czas i udzieliła Bobby'emu pomocy, tylko dzięki temu przeżył. W pierwszych tygodniach ciężko było mu się poruszać, Dean zaproponował mu więc wózek. „Ochujałeś?", Bobby ofuczał go. „Zabieraj mi się z tym!"

Wraz ze śmiercią Casa, śmiercią tylko na chwilę, oczywiście, bo na krótko faktycznie był wtedy martwy, opadła otaczająca zamek magiczna bariera. Pieczęci trzymające służbę w pałacu zniknęły z jej nadgarstków i przedramion, jej część opuściła pałac, ale nie wszyscy. Niektórzy zostali. Lato przeminęło niczym gorący sen i wkrótce znów nadszedł czas ekwinokcjum, równonocy jesiennej, Cas wyprawił, jak rok wcześniej, bal. Zdecydowanie mniej było na nim jednak arystokracji – zamiast tego zaproszono Sama i Johna Winchesterów. Bobby'ego i Jody Mills.

– Nie znoszę takich wielkich przyjęć – książę pożalił się, pod połówką księżyca błyszczącą na czystym, nocnym niebie. W rozświetlonym zamku rozbrzmiewał walc Arama Khachaturiana, w różanym ogrodzie chłodniej było niż w pełnej ludzi dusznej balowej sali. Szli z Deanem za rękę, ścieżką wśród róż. Aromat rosy cruenty oplatającej białą altankę wypełniał powietrze.

– Ja za nimi też nie przepadam – Dean zaśmiał się. – Co za szczęście, że mogłem zawiesić oko na jednym przystojnym gościu, bo zanudziłbym się na śmierć.

– Oglądasz się na przystojnych gości? Trzeba było z nim wyjść.

– Zrobiłem to – śmiech. Zatrzymali się, dotknęli ustami, lekko, czule. – Co robisz? – spytał, Castiel sięgnął do kieszeni eleganckiej czarno-złotej kamizelki.

– Lepiej zatrzymam cię przy sobie, zanim naprawdę zawiesisz na kimś oko – zażartował. Z kamizelki wyjął pudełko, otworzył je; w środku był pierścionek. Srebrna obrączka z biegnącym w jej górnej części czerwonym paskiem, Dean zmarszczył czoło. Wykonano ją na wzór kieszonkowego zegarka, tylko z nim kojarzyło mu się srebro i czerwień. – Nie po to, żebyś do mnie wracał – Cas potwierdził jego skojarzenie. – Żebyś mnie już nie opuszczał. Już nigdy nie chcę się z tobą rozdzielać.

Oczy zaszkliły się blondynowi, oblizał wargi, językiem, wstydząc się własnej reakcji.

– Cas – westchnął jedynie, Castiel wyjął obrączkę z pudełka.

– Wyjdziesz za mnie? – zapytał, patrząc Deanowi w oczy. Jego własne pozostały niebieskie, żółć znikła na dobre. Nigdy więcej nie miały zmienić koloru.

– Znasz odpowiedź, Cas. Znasz ją doskonale.

Obrączka pasowała na jego dłoń, tak jak on pasował do Casa i było to niepodważalne, że tylko ich miłość do siebie nawzajem mogła ich uratować i sprawić, że przeżyją w szczęściu wiele lat. Nie byłoby Casa bez miłości Deana i nie byłoby Deana bez miłości Casa. Serce blondyna w końcu było pełne. Wolne od tęsknoty po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat.

Pocałowali się, róże pachniały i wyglądały przepięknie. Zegar przestał tykać, po tak długim czasie przestał wreszcie tykać, nie musieli już odmierzać minut w ogóle. Mieli ich przed sobą więcej, niż o ile można by prosić. Nie ma w życiu większego błogosławieństwa.

Byli sobie przeznaczeni, zapisani hen w gwiazdach i mogli skończyć tylko ze sobą, z nikim innym.

You are the one for me, I am the man for you

You were made for me, you're my ecstasy

If I was given every opportunity I'd kill for your love

So take a chance with me

Let me romance with you

I'm caught in a dream and my dreams come true

It's so hard to believe this is happening to me

An amazing feeling coming through!

I was born to love you

With every single beat of my heart

Yes, I was born to take care of you

Every single day of my life.

THE END

Nie rozstajemy się! Opowieść zawiera dwa dodatki, między innymi ślubny, pojawią się jako dwa bonusowe rozdziały :D Obserwujcie więc nadal to opowiadanie, a tu dajcie znać jak podobał się Wam FINAŁ <3

Piękna i Bestia (DESTIEL AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz