Highway to Hell

188 20 20
                                    

Ciepłe promienie słoneczne łaskoczące po twarzy niczym dotyk najdelikatniejszych palców obudziły Deana Winchestera minutę po ósmej, podniósł powiekę, jedną, w końcu drugą. Podniósłszy się na łokcie rozejrzał się, po jasnej sypialni bijącej bielą po oczach, był ranek. A on znajdował się w zamku księcia Castiela, w tych samych ubraniach, w których się w nim zjawił i ucieczka nie wchodziła w grę. Przynajmniej według kucharki, którą spotkał. Czy to naprawdę się zdarzyło? Usiadł na skraju łóżka, usiłując sobie przypomnieć. Naprawdę zobaczył to, co myślał, że zobaczył, służącego, który przyniósł mu kolację wciąganego w mrok? Może to gwardia robiła sobie uciechę. A może zwyczajnie mu się przyśniło. Nie, nie przyśniło mu się. Jody Mills była autentyczna, i ból pieczęci na nadgarstku był autentyczny. Potarł się po niej, mimowolnie.

Dało się słyszeć przytłumione odgłosy dochodzące z zewnątrz, z dołu. Przybliżył twarz do szyby, wyglądając i ujrzał Louisa Hayes'a, prowadzonego przez strażników; Hayes wyrywał się podobnie jak on wczoraj. Dean zmarszczył czoło, nie rozumiejąc, o co chodzi. Co Hayes tu robił? Straż go zgarnęła? Za co? Śledząc wzrokiem jego i gwardzistów usłyszał, jak ktoś wchodzi do apartamentu i prędko odsunął się od okna, wyjrzał do salonu. Dziewczyna. Blondynka, w stroju pokojówki. Przeszła przez salon i weszła do sypialni jak gdyby nigdy nic, minęła go, jakby był powietrzem.

– Wow, chwila – parsknął, obserwując, jak zdziera z łóżka białą pościel ubrudzoną przez niego, bo położył się na niej brudny. – Może by tak słówko? Mogłaś zapukać. Ja mogłem być goły. Przepraszam? – pstryknął jej koło ucha, nawet na niego nie spojrzała. Rozciągnęła na łóżku świeże prześcieradło. – Działacie tu jak automaty. Można z wami porozmawiać? Jestem Dean. Jak masz na imię? – uderzywszy się rękami po kieszeniach poddał się, no dosłownie, jakby go tu nie było. Przedstawił się jej, tak samo jak Ray'owi wieczorem i zignorowała go jak on. Cóż, ta późniejsza twarz Ray'a, napotkana przez niego w ciemnym korytarzu była już zdecydowanie mniej opanowana. Poza tym, Jody z nim porozmawiała. Czemu oni nie mogli? – Spoko. Bez łaski. Nikt nie musi się do mnie odzywać.

– Hester – odparła, niespodziewanie. – Mam na imię Hester. Nie wolno nam z tobą rozmawiać.

– Niby czemu?

– Książę zabronił. Śniadanie masz na stoliku.

Zabrała brudną pościel i wyszła. O Boże, Deana uderzył po nozdrzach obłędnie smakowity aromat miodowych tostów francuskich z żurawiną, aż pociekła mu ślinka. Był głodny. Był cholernie głodny, bo przez cały poprzedni dzień jadł tylko tyle ile wpadło mu w ręce, ciasto Bobby'ego i... Ciasto Bobby'ego. Zrobiło mu się przykro na samą myśl. Sam pewnie wrócił już do miasta. Co działo się w domu? Lewy kącik ust drgnął mu lekko w odpowiedzi na wizję, jaka skrystalizowała się w jego głowie – Bobby i ojciec, siedzący przy jednym stole w ich małej kuchni, omawiający fantastyczny plan odbicia go z rąk nieprzyjaciela, jakby to była misja wojskowa. Ta jednak misja z góry nie nadawała się do tych mających szansę się powieść. Nie z tym czymś na jego ręce. Może mógłby ją sobie odciąć? Czy to by coś dało? Czy pieczęć nie przeniosłaby się wtedy w inne miejsce na jego ciele?

Ktoś gwizdnął za oknem i krzyknął coś. Louis Hayes. Przypomnienie sobie o nim sprawiło, iż potrzeba zaspokojenia głodu zeszła na dalszy plan – nie dlatego, że zależało mu na Hayes'ie, Boże broń. Hayes był kutafonem. Tyle że mógłby wiedzieć, czy Sam faktycznie wrócił do miasteczka, bo co jeśli – Jezu, krew mu zmroziło – gwardziści wyprowadzili jego młodszego braciszka na dziedziniec, a potem zastrzelili? Przecież Casa nie obowiązywała żadna w tej kwestii umowa. Poczuł się dziwnie, nazwawszy tak księcia w swej własnej głowie, jakoś odruchowo zdrobniwszy w ten sposób jego imię. Jakby to było naturalne, by książę był Casem a nie Castielem. Mentalnie wzruszył ramionami, naciskając klamkę, w ramach próby. Spodziewając się niepowodzenia, spodziewając się konieczności raz jeszcze podważenia zamka niemal się zdziwił, kiedy okazało się, że Hester drzwi za sobą nie zamknęła. Były otwarte. Tym prędzej opuścił apartament bez najmniejszych wyrzutów sumienia – ku jeszcze jednemu jego zdumieniu pieczęć nie dała o sobie znać nic a nic. Dopiero po chwili skojarzył, że przecież „myślała" i z pewnością rozumiała, że tym razem nie ucieka. Schodzi jedynie z piętra, by dopaść Louisa Hayes'a i dowiedzieć się tego i owego.

Piękna i Bestia (DESTIEL AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz