Zajączek

121 13 11
                                    

W Wigilię Cas zabrał Deana do swojej pracowni na wieży, żeby pokazać mu spadające gwiazdy – każdego roku o tej porze zimowe niebo przecinał bowiem rój meteorów, ursydy, a ponieważ mieli szczęście i widoku nie przesłoniły im chmury, wystarczyło znaleźć dogodne miejsce do obserwacji. Wieża w zamku z daleka od świateł miasteczka nadawała się do tego idealnie. Spędzili cudowny wieczór, siedząc na parapecie okna i wyglądając przez nie, choć Dean nieporównywalnie bardziej zajmował uwagę Casa niż meteory. Patrzył na niego. Wybrałby patrzenie na niego, choćby za oknem miał okazję zaobserwować najprawdziwszy wybuch supernowej.

Dean był piękniejszy niż najpiękniejsze konstelacje. Niż mgławice mieniące się wszelkimi możliwymi kolorami. Skazany na niepamiętanie, kiedy tak naprawdę wypadają w kalendarzu jego urodziny – nie wiedział przecież, a raczej nie potrafił przywołać w pamięci, kiedy się urodził – świętował je w okolicach dnia, w którym stał się członkiem rodziny Johna i Mary Winchesterów. Dziesiątego czerwca. Tylko Cas pamiętał jeszcze, kiedy miały miejsce naprawdę, urodziny jego przyjaciela. Blondyn urodził się dwudziestego czwartego stycznia. Grudzień się skończył, zaczął się styczeń, a mróz nie popuszczał; nie mogąc przyznać się Deanowi, że wie coś o dwudziestym czwartym stycznia, książę zrezygnował z próby uczczenia tego dnia w jakikolwiek sposób.

– Cas – Dean odchrząknął, wycierając serwetką usta. Skończyli jeść w jadalni pomidorówkę na obiad, Castiel wychłeptał może ze trzy łyżki. – Powinniśmy pójść na łyżwy. Dopóki jezioro jest zamarznięte – w istocie, jezioro widoczne z okien sypialni blondyna pokrywała gruba tafla lodu. W pogodniejsze dni odbijało się w niej słońce, blask ten widoczny był z samego pałacu, niemal raził w oczy. – Oj weź, zawsze jeżdżę w zimie na łyżwach – zamarudził, bo Cas zawarczał w wyrazie frustracji. – Ty nie?

– Nie – odburknął. Deanowe urodziny, przypomniało mu się i zreflektował się, by przynajmniej nie burczeć na niego w tym dniu, skoro już nie miał zamiaru dawać mu prezentów, czy też go zabawiać. – Nie umiem tego robić. Zresztą jeżdżenie po zamarzniętym jeziorze to pomysł idiotyczny, nie będziesz wiedział, gdzie tafla jest grubsza, a gdzie cieńsza. Już raz ratowałem cię z wody, w której się topiłeś, wystarczy.

– Cas. Narzekasz jak stary dziad.

– Wypraszam sobie.

– Będę wiedział, gdzie tafla jest bezpieczna! Jeździłem z Samem po nie takich, chodziliśmy przy mrozie na stawy rybne. A ciebie nauczę – uparł się. – Załatw nam dwie pary łyżew i resztą się zajmę, załapiesz raz dwa. Zgadzasz się? No niby co innego mielibyśmy dzisiaj robić?

Cas nie wiedział, co mieliby robić. Niczego nie zaplanował, bo nie potrafił zdecydować, jak chce do tematu urodzin Deana podchodzić. Ostatecznie, jak wszystko, nad czym nie miał dostatecznej kontroli i w kwestii czego nie był w stanie podjąć zadowalającej decyzji, denerwowały go. I zdenerwowało go, że Dean śmiał to zaproponować, to, a więc łyżwy, na które nie miał ochoty, w dzień taki jak ten, bo odmówienie oznaczałoby, że nie uszczęśliwił go w jego urodziny w ogóle. Nie pragnął się tym później gryźć.

– Okej – poddał się, nie bez wyrzutu w głosie. – Ale jak połamię sobie nogi każę też połamać twoje.

– Jasne jasne – Winchester uśmiechnął się do niego, łobuzersko. – Bo akurat serio byś to zrobił. Nie potrafisz ugryźć mnie w rękę bez wyrzutów sumienia. Coś ty dziś taki zgryźliwy?

Po drugiej stronie jeziora bielały ośnieżone górskie szczyty i drzewa. Tafla sprawiała wrażenie solidnej, Deanowi założenie łyżew poszło dużo szybciej niż Casowi, wypróbował ją więc i utwierdził się w przekonaniu, że utrzyma ich obu – spojrzał na bruneta, siłującego się ze sznurowadłami i roześmiawszy się wrócił do niego, przeszedł na łyżwach po śniegu.

Piękna i Bestia (DESTIEL AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz