Historia zatoczyła koło, zgadzała się nawet pogoda. Nawet TO się zgadzało. Błyskawice i grzmoty, ulewa, zawierucha. Jak w dziewięćdziesiątym piątym, różnica polegała na tym, że tym razem Cas wiedział, co się stanie. Wiedział, że jego życie za moment się skończy... po raz drugi. Pierwszy raz skończyło się wraz z życiem ulatującym z Deana.
Okno wieży, na parapecie którego siedział, było otwarte. Wiatr targał jego ciemnymi włosami, deszcz zraszał policzki – krople siadały mu na skórze, na rzęsach. Wszędzie. Nie odczuwał zimna. Nie odczuwał niczego. Słyszał wycie psów, przybliżało się. Z każdą kolejną chwilą rozlegało się bliżej zamku.
– To szlachetna cecha, woleć cierpieć samemu niż pozwolić, żeby cierpieli inni – usłyszał za sobą, nie odwrócił się. Zdawał sobie sprawę doskonale, kto za nim stoi. Kobieta z drogi. – Przez lata robiłeś, co się dało, by zminimalizować niszczycielskie skutki swej potwornej natury. I po co? Ostatecznie efekt jest taki sam. Jeden z was odchodzi, drugiego pożre rozpacz. – Wycie rozległo się bardzo głośno, tuż-tuż. – Nie uratowałeś go, Castiel. On sobie z tym nie poradzi.
Spojrzał za siebie, popatrzył na nią. Wyglądała tak samo, jak wtedy, dokładnie tak samo. Miała na sobie taką samą sukienkę, jej włosy układały się identycznie.
– Dwie dekady nieszczęścia, a i tak skończy się to tak, jak zostało zaplanowane. Przywracamy dziś rzeczy na właściwe tory, Wasza Wysokość, twój ukochany nie żyje od ponad dwudziestu lat. Posuwasz trupa.
– Zamknij się – warknął na nią, czy musiała męczyć go, nim go zabije?
– Wróci i zastanie twoje rozwleczone szczątki. Założymy się, czy zabije się od razu, czy spróbuje poszukać wpierw sposobu, żeby poskładać cię do kupy i odkryje, że to niemożliwe?
– Stul pysk! Piekielna suko! – grzbiet zjeżył mu się, włosy nastroszyły. Obelga zabrzmiała gardłowo, przedostawszy się przez powiększone zęby, pod zmienionymi źrenicami; zamarł, nasłuchując, piekielne bestie znajdowały się już w pałacu. W jego wnętrzu. Słyszał je, jak biegną korytarzami, jak sapią, jak gęsta ślina leje się im z pysków. – Stul pysk. Nie chcę cię słuchać. Przyszłaś tu, żeby mnie zamordować, to na co czekasz?! – Machnął wyzywająco ramionami. Potężna fala uderzeniowa zmiotła go z parapetu i wyrzuciła w deszcz, za okno, Amara nawet się nie poruszyła. Wystarczyło jej martwe spojrzenie.
Zawisnąwszy ponad ostro zakończonym dachem niższej części zamku Cas pozostał mokrego parapetu uczepiony, oddech przyśpieszył mu, mimowolnie, łzy uformowały mu się w oczach. Nie zamierzał walczyć. Nie zamierzał się stawiać. Mimo to było to co najmniej smutne, umrzeć w taki sposób – pomyślał o Deanie. Co by zrobił, gdyby dane mu było żyć z nim dalej, gdyby ten dzień, ten termin, nigdy nie został mu wyznaczony? Nie wiedział. Nie zaplanował niczego, w głowie miał pustkę. Dalsze życie z Deanem nigdy nie było mu przeznaczone.
Palce obsunęły mu się na mokrym, tworzącym parapet kamieniu.
– Cas! – silna dłoń chwyciła go za nadgarstek. Szarpnął głową, by spojrzeć na swojego wybawcę, to był... Dean. Dean! We własnej osobie!
– Co ty tu robisz? – charknięcie. Dean złapał go i drugą ręką, błyskawica oświetliła na sekundę jego blade oblicze. – Miałeś być w Rosendale. – Grzmot.
– Próbuj swoich sztuczek na kimś innym. Przypomniałem sobie wszystko – spojrzeli sobie w oczy. – Cassie.
Nie mówił tak do niego od dwudziestu dwóch lat. W drzwiach pracowni stanął Bobby, jego pick-up jechał za Deanem przez całą drogę do zamku, świecąc mu światłami do lusterek; zjebał sprawę. Trzeba było temu chłopakowi powiedzieć, opracowaliby jakiś plan, Castiel chciał radzić sobie ze swoimi problemami sam i proszę, oto efekt.
CZYTASZ
Piękna i Bestia (DESTIEL AU)
FanfictionW dzieciństwie książę Castiel i jego przyjaciel Dean byli nierozłączni - niestety, los bywa okrutny. Zmuszony przyjąć na siebie straszliwą klątwę, by ratować Deana, Cas doprowadza do rozdzielenia się z nim na ponad dwie dekady. Czy kiedy się wreszci...