Rozdział 23

48 2 0
                                    

Od ostatnich wydarzeń minął nieco ponad tydzień. Przez ten czas jedynie gdzie wychodziłam to była szkoła i treningi, na których odrabiałam głównie lekcje lub się uczyłam. Nie chciałam się z nikim spotykać, a jedyne o czym marzyłam to zamknięcie się przed światem zewnętrznym, aby nikt nie miał do mnie dostępu. Tak też robiłam. Gdy tylko wracałam do domu, zamykałam się w swoim pokoju, nie wychodząc z niego nawet na kolację. Rodzice wpajali sobie, że moje zachowanie to tylko sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę.

A ja nie wyprowadzałam ich z błędu, dobrze wiedząc, że nie miałoby to najmniejszego sensu.

Westchnęłam, przecierając mokre od łez policzki. Stając przed lustrem dostrzegłam to, jak sytuacja sprzed kilku dni na mnie wpłynęła. Nie wiem czy to było możliwe, ale byłam chudsza niż jeszcze wczoraj, skóra nie miała tego swojego blasku i była poszarzała, a fioletowe sińce pod oczami były aż za bardzo widoczne.

Wyglądałam, jak widmo. To pewnie mną rodzice straszą swoje niegrzeczne dzieci.

Zerknęłam na sukienkę wieczorową, która wisiała na wieszaku w garderobie. Była śliczna. Sięgała mi do połowy uda, a jej beżowy tiul mienił się pod światłem. Pasowała do moich blond włosów i uroczo podkreślała moje atuty. Nie była aż nadto dziewczęca, ale urocze kokardki, które służyły jako ramiączka, dodawały uroku całej kreacji.

Dzisiaj wypadał dwudziesty trzeci grudnia, a więc tej soboty, w przeddzień Wigilii, moi rodzice organizowali coroczny bal bożonarodzeniowy, na którym zjawiały się największe ryby z całego świata. Wpłacano ogromne sumy na cele charytatywne, głównie na konto fundacji mojej mamy, która działa pod czujnym okiem ojca. Złota Gwiazda pomaga sierocińcom na całym świecie. Za zebrane pieniądze kupują jedzenie, ubrania, zabawki oraz remontują cały budynek, aby był przystosowany do odpowiednich warunków.

To jest jedyna rzecz, za którą jestem wdzięczna Halleyom. Bo przynajmniej pomagają potrzebującym. Na pokazach, bo na pokazach, ale nadal pomagają.

Niespiesznie odwróciłam głowę w bok, słysząc dźwięki przychodzących wiadomość. Zerknęłam na ekran blokady, marszcząc brwi. Od kilku dni nasza grupa nie funkcjonuje, a teraz Catherine i Chester raz za razem wysyłają na nią wiadomości.

Catherine: O której będziecie na miejscu?

Chester: Powinniśmy być około dwudziestej. Chyba, że Gideon postanowi się spóźnić.

Na wzmiankę o chłopaku poczułam ukłucie w sercu. Było mi przykro, ale wiedziałam, że postąpiłam właściwie. Odizolowałam się, aby Gideon był bezpieczny. Aby oni wszyscy byli.

Dlatego na powrót zaczęłam rozmawiać tylko z Cat. Bo o nią, jako jedyną, nie musiałam się martwić.

Wróciłam do czytania wiadomości.

Gideon: Nie powinienem. Właśnie wróciłem z roboty, więc się raczej wyrobie.

Cat: Marcus?

- Kennedy?

Niczym poparzona zablokowałam urządzenie i odwróciłam się, chowając telefon za plecami. Spojrzałam na matkę, która właśnie zamykała drzwi od mojego pokoju.

Wyglądała pięknie. Włosy miała spięte w koka, a przednie pasma włosów wyciągnięte i zakręcone na końcach. Bordowa sukienka eksponowała jej piersi i podkreślała talię, a rozcięcie do połowy uda wydłużało jej i tak już długie nogi.

- Potrzebujesz pomocy?

- Nie, daje sobie radę - pokręciłam głową, powracając do poprawiania makijażu. - Będę gotowa za dziesięć minut.

Damned [Zakończone]Where stories live. Discover now