Rozdział 24

69 3 0
                                    

Czułam jak moje serce powoli zwalnia swój rytm pracy, a krew nie dopływa mi do mózgu. Zimno momentalnie zaatakowało moje ciało, a spazmy dreszczy dały o sobie znać.

Stałam jak słup w samym środku chaosu, podczas gdy pozostali hucznie wiwatowali, składając gratulacje.

Pomrugałam zaskoczona, ale to nic nie dało. Obraz mi się powoli rozmazywał. Wiedziałam, że muszę się ogarnąć, ponieważ jeszcze chwile, a zemdleje. Dlatego najpierw postawiłam jeden, bardzo malutki krok, później kolejny odważniejszy, aż wreszcie niemal biegiem ruszyłam do wyjścia z sali, nie przejmując się ani nawoływaniem, ani tym bardziej ciekawskimi spojrzeniami.

Musiałam się ukryć. Tego było już za wiele.

Pociągnęłam za pierwsze lepsze drzwi. Osunęłam się po zamkniętej płycie, z łoskotem opadając na podłogę. Nie wierzyłam, że mogło dziać się to naprawdę. Jeszcze niedawno ojciec nie chciał, aby taka sytuacja miała miejsce, a teraz? Dlaczego zmienił zdanie? Co nim kierowało?

Poczułam jak moje dłonie zaczęły niebezpiecznie drgać. Nie czułam nic, dosłownie. Nie było mi nawet przykro, ani tym bardziej nie byłam zła. Fakt, jestem zaskoczona, ale napewno nie zdenerwowana. Mentalnie byłam przygotowana, że coś się wydarzy i chociaż nie sądziłam, że coś takiego, byłam w pewnym sensie na to przygotowana.

Dlatego nawet nie płakałam. A powinnam.

Fala wiadomość zaczęła spływać, powodując, że mój telefon aż wrzał. Ludzie ze szkoły obsypywali mnie wiadomościami odnośnie rzekomych zaręczyn, a pierwsze posty na portalu społecznościowym X pokazywały mi się na głównej stronie. Nie minęło nawet dziesięć minut od wypłynięcia tej informacji, a tabloidy już o sobie przypominają.

Boże...

Świat oszalał.

Weszłam w pierwszy lepszy artykuł, zaczytując się w jego treść.

,,Coroczne bal bożonarodzeniowy organizowany przez rodzinę Halley'ów od zawsze szczyciły się dużym zainteresowaniem. Tego jednego dnia największe szychy biznesu spotykały się w jednej z najpiękniejszych rezydencji w całym Denver, aby wspólnie świętować nadchodzącą Wigilię, jak i również wspomóc biedniejsze jednostki. Wszystko zapowiadało się niemal idealnie: śnieg pruszył, pozostawiając piękny, zimowy krajobraz, uśmiechnięci ludzie wesoło bawili się na przyjęciu, wpłacając kolosalne sumy, aby tylko pomóc potrzebującym. Do zwieńczenia brakowało tylko jednego - informacji. Jako jedni z pierwszych z dumą chcielibyśmy poinformować, że na Balu ogłoszono zaręczyny córki Matthew i Georgi Halley'ów, Kennedy Halley oraz syna Finn'a i Dolores Monroe, Peter'a Monroe, dwóch właścicieli jednych z najlepiej prosperujących firm na całym świecie! W imieniu całej redakcji, jak i również naszych widzów chcielibyśmy złożyć najszczersze gratulacje przyszłym nowożeńcom. Wspaniałej przygody!"

Prychnęłam pod nosem, chowając telefon do torebki. Absurd. Nie ma szans, że za niego wyjdę. Już raz powiedziałam nie, kolejny raz też mogę.

Nie możesz - mówi mi moja podświadomość.

- Nie masz racji - pokręciłam głową, starając się przekonać bardziej siebie, niż ją.

Spojrzałam na swoje dłonie, wyobrażając sobie pierścionek na palcu serdecznym. Mam tylko siedemnaście lat, powinnam się bawić i korzystać z życia, a nie myśleć o aranżowanym małżeństwie. Czuje się jak w pieprzonym serialu Bridgerton, a nie w prawdziwym życiu.

Pozostała mi nadzieja, że to jest tylko głupi sen i się niedługo obudzę, śmiejąc się z tego, jak głupie scenariusze tworzy moja wyobraźnia.

- Kennedy, otwórz.

Damned [Zakończone]Where stories live. Discover now