Rozdział 25

48 2 0
                                    

Gideon: Musimy porozmawiać.

Westchnęłam, przyglądając się wiadomości. Wiedziałam, że powinniśmy pogadać. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów pozostało, abyśmy od tak zaczęli znowu rozmawiać, gdybyśmy zaczęli oczywiście.

Ja: Wiem. Po szkole na dachu magazynu?

Odpowiedź przyszła niemal odrazu.

Gideon: Jasne, będę czekać.

Zablokowałam urządzenie i schowałam do kieszeni marynarki od mundurka. Zgniotłam w pięściach pasek od torebki, bojąc się momentu, gdy będę musiała wyjść z samochodu. Bowiem bardzo dobrze wiedziałam, co mnie będzie czekać.

Rozpoczynając od Agnes, a kończąc na reszcie ciekawskich uczniów, którzy tylko czekają na nowe plotki.

Westchnęłam ciężko, widząc, jak samochód się zatrzymuje. Przygryzłam koniuszek kciuka, czując coraz większe zdenerwowanie.

- Wysiadka.

Przewróciłam oczami, niepewnie złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Pierwsze spojrzenia i szepty dały mi się we znaki już w momencie, gdy przekroczyłam próg DPPS. Szłam przed siebie z wysoko uniesioną głową, chociaż w środku płakałam. Nie, ja wyłam. Chciałam znaleźć się w zupełnie innym miejscu niż to, w którym jestem teraz.

Chciałabym się znaleźć już na dachu opuszczonego magazynu. Z Gideonem.

- Nie przejmuj się nimi.

Przewróciłam oczami, przyspieszając kroku. To, że szłam sama to pół biedy, ale fakt, że obok mnie zmaterializował się Peter Monroe jest jeszcze gorsze.

- Musisz tu być? - jęknęłam, przewracając oczami. - Zaburzasz moją przestrzeń osobistą.

- Uspokój się - skarcił mnie. - Jesteśmy na świeczniku milionów ludzi, musimy udawać zakochanych, nawet jeśli tobie się to nie podoba - powiedział dobitnie, chociaż cicho, abym tylko ja mogła go usłyszeć. - A uwierz, wiem, że zadowolona nie jesteś.

- A ty jesteś?! - podniosłam głos.

Skarcił mnie jednym spojrzeniem.

- To co ja czuję nie ma znaczenia - pokręcił głową. - To co Ty czujesz jest dla mnie istotne.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca wiedząc, co się kryło za jego słowami. Od zawsze myślałam, że nie przepadał za mną, a wszystko co zrobił wcześniej było wyłącznie kierowane korzyściami dla niego samego.

- Co masz na myśli?

Peter otworzył główne drzwi i przepuścił mnie w nich. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten gest, ponieważ było to naprawdę urocze. Nawet jeśli robił to na pokaz.

- To, że muszę o ciebie dbać.

Parsknęłam śmiechem.

- Nie zapędziłeś się trochę, kolego?

- Nie. Jesteśmy zaręczeni, ja znam swoje obowiązki.

Uniosłam brwi wysoko do góry, zatrzymując się. Spojrzałam na chłopaka, wcale nie kryjąc rozbawienia.

- Widzisz tu gdzieś pierścionek - uniosłam dłoń, wskazując na palec serdeczny. - Zbyt daleko odpłynąłeś fantazjami, wariacie.

- Dzisiaj po szkole jedziemy do jubilera - zarządził.

- Po szkole nie mogę.

Chłopak gwałtownie odwrócił się za siebie i spojrzał na mnie, nie kryjąc zdziwienia.

Damned [Zakończone]Where stories live. Discover now