XVII

228 21 9
                                    

Wednesday POV

Choć tak wiele się dzieje i nie wyglada na to aby sytuacja chciała spowolnić i dać nam odetchnąć, starałam się być w pełni trzeźwa umysłu. Nie pozwoliłam sobie na myśl, że Rączka mógłby ucierpieć przez ostatni incydent, pomimo tego że i takie myśli przechodziły przez moją głowę. Nie znam bardziej przebiegłego stworzenia na świecie niż on, więc staram sobie wmówić, że ukrył się gdzieś lub szpieguje dewiantów.
Starając zachować spokój ducha odprowadziłam Enid do Yoko, aby ta mogła się spakować, a następnie również i ja spakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
Rodzice zostali wezwani z samego rana, co oznacza, że za parę godzin powinni się stawić pod bramami Nevermore. Pomimo mojego wewnętrznego smutku i żalu, o wiele bardziej przebudzała się we mnie złość. Złość spowodowana ignorancją, kłamstwem i zamiataniem tak ważnych spraw pod dywan. Dyrektorka Weems dowiedziała się o incydencie z najmniejszymi szczegółami, lecz zamiast strachu na jej twarzy nie było nic poza obojętnością, czasem miałam wrażenie że rozmawiam z marmurowym posagiem, z rzeźbą DaVinciego, a jedyne prawdziwe emocje jakie ukazywała były wtedy gdy Wednesday sprawiała kłopoty. Wems zamiast zająć się sprawą i ją wyjaśnić, postanawia wysłać nas do domu na „dłuższe wakacje". Bezczelna, arogancka kur... Szkoda tak wykwintnych słów na osobę tak nisko usytuowaną.

Gdy pakowałam swoje rzeczy do kufra, rozglądałam się co jakiś czas po kątach czy nawet kratkach wentylacyjnych, aby upewnić się że Rączki nigdzie nie ma, lecz to było na marne. Schowałam swoje ubrania, jak i wszystkie potrzebne kosmetyczne rzeczy. Podniosłam materac mojego łóżka w poszukiwaniu noża myśliwskiego, ale nawet jego już tam nie było. Wczorajsi goście nie zapomnieli spojrzeć również i tam.

- Szukasz czegoś?- usłyszałam głos za mną. Nie wiem w którym momencie Enid weszła do pokoju. Muszę być bardziej czujna, inaczej może się to źle skończyć.

- Nie. Rozglądam się czy niczego nie zostawili.- odpowiedziałam oschle. - Spakowana?- zapytałam po chwili, gdy podniosłam się z kolan.

- Tak. Przyszłam zobaczyć czy nie potrzebujesz pomocy.- usiadła ciężko na moim łóżku wzdychając.

- Nie chce mi się mówić po raz tysięczny, że masz nie przemęczać tej nogi. Jesteś niesamowicie uparta Sinclair.- przewróciłam oczami. Nawet teraz musi działać mi na nerwy.

- Jest już lepiej.- skłamała. Zawsze wiem kiedy kłamie. Spojrzałam na nią z pogardą i usiadłam obok. - Okej nie jest, ale nie rozumiem jak taka rana może mnie tak boleć. Jestem wilkołakiem i mamy inny próg bólu niż wy. Jak to możliwe? Nagle jednej nocy przestałam nim być?- dodała po chwili bardzo szybko. Jej klatka piersiowa unosiła się nienaturalnie dziko, a siedząc metr od niej w tej ciszy mogłam usłyszeć jej chaotyczne bicie serca.

- Już nic nie rozumiem z tego co się ostatnio tutaj dzieje, a nie lubię kiedy czegoś nie wiem.- odpowiedziałam chowając twarz w dłonie. Zapadła między nami cisza. Okropna, dudniąca mi w uszach gorzej niż najgorsza i najgłośniejsza orkiestra przedszkolaków bijących w bębny. Nie wiedziałam co powiedzieć więcej, jak zareagować, jak pomóc...

- Ci faceci byli dziwni.- szepnęła po dłuższej chwili namysłu.

- Widziałaś ich?- zapytałam od razu się prostując i wyrywając z przemyśleń.

- A ty nie?- kiwnęłam głową przecząco. Gdy tylko zaczęli dobijać się do środka, wyszłam na balkon, aby zjechać po werandzie na dół. - Byli ubrani jak duchowi... mnisi, w ciemnych szatach z spiczastymi kapturami i było tam... to coś, co niemiłosiernie drapało o drzwi. Jeden z nich wskazał na mnie palcem i wtedy ten potwór nagle się odwrócił i się na mnie rzucił.- choć starała się mówić spokojnie, absolutnie jej to nie wychodziło. Zmęczona i obolała chciała tylko aby ten koszmar się skończył, ale w głębi duszy wiedziała, że to dopiero początek katastrofy.

Wenclair - Slightly DifferentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz