Kolos na glinianych nogach

122 26 117
                                    

Zwinnie odsunęłam się na bok, dzięki czemu udało mi się uniknąć pierwszego ciosu.

— Nie chcę z tobą walczyć — powiedziałam, uchylając się przed następnym uderzeniem.

— To trzeba było ze mną nie zadzierać — warknęła Karina. — Zresztą działasz mi na nerwy samą swoją obecnością, wydziarane dziwadło!

— Nigdy nie sądziłam, że w szkole dla istot nadnaturalnych spotkam się z taką nietolerancją.

To zaczynało mnie już męczyć. Uchylałam się i unikałam, ale Karina w ogóle nie wykazywała oznak zmęczenia. Puszczałam jej zadziorną paplaninę mimo uszu i zastanawiałam się, dlaczego dziewczyna po tylu próbach uderzenia mnie nawet nie zaczerwieniła się z wysiłku. Przeciętna osoba, nawet nadludzka, miałaby już lekkie rumieńce.

Kątem oka widziałam także, że pozostałe obecne w łazience uczennice obserwują nas z nienaturalnym spokojem. Żadna dziewczyna się nie ruszała, niemal nie oddychały. Koleżanki z klasy przypominały mi rekiny czekające na pierwszą krew, po wyczuciu której rzucą się na ofiarę.

Dalia także stała niedaleko, na szczęście w bezpiecznej odległości. Wyłącznie na jej twarzy widziałam coś poza oczekiwaniem na wynik walki. Tylko ona przejmowała się, że coś mi się stanie. Zbladła i zagryzała wargi, przerzucając spojrzenie zielonych oczu to na mnie, to na moją przeciwniczkę. Według regulaminu nie mogła się wtrącić. Rozumiałam to. Zresztą... co mogłaby zrobić jako wiła? Urzec Karinę?

Co nasuwało kolejne pytanie: kim - albo raczej czym - jest moja adwersarka?

— Czy poza tym, że jesteś zwalista, a określenie „ćwierćinteligent" to w twoim przypadku zbytek łaski, dysponujesz czymś jeszcze? — spytałam ni to do siebie, ni do niej.

Karina nie wytrzymała. Ryknęła tubalnie, a jej głos rozniósł się wokół taką falą, że wszystkie zebrane w łazience osoby przytrzymały się ścian, by się nie przewrócić. Któraś dziewczyna pisnęła. Miałam wrażenie, jak gdybym była świadkiem trzęsienia ziemi.

Rozejrzałam się wokół, czy nic się nikomu nie stało, ale szybko wróciłam wzrokiem do olbrzymki. Jej ciało rosło, nabrzmiewało, rysy stawały się coraz bardziej kanciaste, a kolor skóry przypominał wypaloną glinę. W naturalnej postaci Karina nie przerastała mnie najwyżej o trzydzieści centymetrów, lecz o ponad półtora metra. Gdyby nie wysokie sufity, dziewczyna nie zmieściłaby się w pomieszczeniu. Zadarłam głowę, by spojrzeć na twarz istoty, która chwilę temu wyglądała jak w miarę zwyczajna - choć wielkogabarytowa - dziewczyna. Moją uwagę zwrócił napis na czole olbrzymki.

Emet — wyszeptałam.

Co mi to mówiło...? Przecież przed przyjazdem do tej przeklętej szkoły przewertowałam wszystkie księgi poświęcone nadnaturalnym istotom, jakie znalazły się w zasięgu mojej ręki.

Karina ryknęła ponownie.

Byłam tak zajęta mentalnym poszukiwaniem strony, na której pojawiło się to słowo - emet - że nie zdążyłam uniknąć ciosu. W ostatniej chwili odwróciłam głowę, inaczej gigantyczna, gliniana pięść dziewczyny trafiłaby mi prosto w oko, zapewne nieodwracalnie je kalecząc. Dzięki odruchowi ocaliłam oko, a siłę uderzenia przyjęła moja skroń.

Poczułam, jak lecę w powietrzu. Moje ciało zostało odrzucone do tyłu. Uderzyłam plecami w drzwi, które ustąpiły pod moim naporem. Wypadłam na korytarz. Ręcznik, którym byłam owinięta, zahaczył o coś po drodze. Leżałam na ziemi niczym porzucona szmaciana lalka, byłam zupełnie naga, a oczy zalewała mi posoka. W ustach czułam jej metaliczny posmak.

Akademia CiemnogrodzkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz