Spotkanie

27 12 47
                                    

Obudziłam Dalię, kiedy poczułam pierwsze krople kapiące na nasze głowy. Musiałyśmy znowu założyć płaszcze przeciwdeszczowe. Posiliłyśmy się, oszczędnie dzieląc prowiant. Dopiłyśmy resztę wody, jaka nam pozostała.

— Musimy znaleźć wodę pitną — mruknęła Dalia.

— Zróbmy z czegoś pojemnik na deszczówkę — zaproponowałam, ponieważ znowu zanosiło się na urwanie chmury.

Wszędzie było zimno, szaro-buro i ponuro. Cóż za depresyjna kompilacja.

— Wyczuwam strumień — rzekła wiła. — O, tam. — Wskazała palcem. — Chodźmy.

Pokiwałam głową. Tu i tak nie czekało nas nic dobrego.

— Jak sądzisz, jak długo już tu jesteśmy? — spytała Dalia.

— Stawiam na to, że ponad dobę, może nawet półtorej doby. Przy dobrych wiatrach do dwóch dni powinni nas stąd zabrać.

A przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie chciałam spędzać tu więcej czasu, niż to było absolutnie konieczne. W końcu w Akademii Ciemnogrodzkiej nadal znajdował się morderca, którego poszukiwałam.

Okazało się, że Dalia miała rację. Rzeczywiście znalazłyśmy strumień, obecnie dodatkowo zasilany przez ulewny deszcz, z którego zaczerpnęłyśmy świeżej wody. Najpierw wlałyśmy w siebie tyle chłodnej, rześkiej cieczy, ile dałyśmy radę wypić, a potem napełniłyśmy bidony.

Nagle coś przykuło moją uwagę. Coś jakby połyskujący zimno przedmiot znajdujący się w szczelinie w ziemi. Schyliłam się, by po niego sięgnąć. Ze zmarszczonymi brwiami przypatrywałam się przepięknemu, mieniącemu się złoto minerałowi, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.

— Dalio — zwróciłam się do przyjaciółki. — Wiesz, co to może by...

Dalsza część pytania zmieniła się w zaskoczony pisk, kiedy coś zimnego mocno zacisnęło się wokół moich kostek i powaliło mnie na ziemię, a potem szarpnęło, chcąc wciągnąć mnie do mrocznej szczeliny. Mocno zaryłam brzuchem i piersiami o podłoże, wypuszczając z siebie powietrze. Całe ciało mnie bolało. Gdybym nie była istotą nadludzką, uderzenie z takim impetem mogłoby połamać mi żebra. Jak mogłam dać się tak podejść? Mój pełen złości krzyk odbił się echem od majestatycznych skał, które nas otaczały.

— Liwia! — zawołała Dalia, rzucając mi się na pomoc.

Chwyciłam ją jedną ręką, a drugą sięgnęłam po nóż. Wyciągnęłam go stanowczym ruchem z przywieszonej u pasa pochwy i zamachnęłam się na oślep, ale nie udało mi się trafić kogokolwiek – lub czegokolwiek – co mnie pochwyciło. Spróbowałam ponownie i na szczęście poczułam opór, jaki ciało stawia wbijającemu się w nie ostrzu. Wiedziałam już, że skóra przeciwnika jest twarda i pokryta ziemią kruszącą się pod nożem. Szarpnęłam i ponowiłam atak.

Jeśli to coś żyje, to może krwawić. Jeśli może krwawić, da się to zranić albo zabić, jeśli nic innego nam nie pozostanie.

Na szczęście osłabione stworzenie puściło jedną moją kostkę, a ja wykorzystałam to i kopnęłam mocno, wyswobadzając się całkowicie. Obróciłam się, by móc usiąść i dostrzec istotę, która mnie zaatakowała. Jej skóra była niemal równie ciemna, co otaczające nas skały, wilgotne oczy błyszczały niebezpiecznie, a wąskie, rozwarte wargi odsłaniały dwa rzędy ostrych zębów. Czarna ręka o pazurach ubrudzonych ziemią wynurzyła się ze szczeliny, ale zamiast sięgać po mnie, błyskawicznie porwała upuszczony minerał.

A więc to o niego chodziło.

Dalia prędko przyciągnęła mnie do siebie. Starałam się ignorować potok wyzwisk, jakie opuszczały jej piękne, nienaturalnie różowe usta. To wprost niewiarygodne, że drugą dobę walczymy o przeżycie w tym zapomnianym przez bogów zakątku świata, a moja przyjaciółka wciąż wygląda tak, jakby chwilę temu skończyła nakładać makijaż. Ironia tego spostrzeżenia sprawiła, że parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.

Akademia CiemnogrodzkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz