Nie poszłam na obiad. Zamiast tego skierowałam się do jednej z licznych, wysokich wież zwieńczających bryłę szkoły. Schowałam się w niszy na najwyższej kondygnacji i poddałam się panice. Czułam, jak płuca to nie przyjmują do siebie najmniejszej cząsteczki tlenu, to znowu palą żywym ogniem. Łapałam powietrze niczym niedoszła topielica, przed oczami miałam czarne mroczki, dłonie mi drżały.
Próbowałam racjonalizować lęk. Mówiłam sobie, że jestem uczennicą i żaden z nauczycieli nie może mnie skrzywdzić, nawet jeśli okaże się żmijem. Powtarzałam szeptem, że nie jestem tu sama. Zdobyłam przyjaciół. Wiedziałam, że Dalia, choć była wiłą i niewiele mogła zdziałać, zrobiłaby wszystko, by mnie ochronić. Miałam wrażenie, że podobnie postąpiłby Wiktor. Cyryl już pokazał, że nie można na niego liczyć, ale Midas...
Zaszlochałam cicho.
Potrzebowałam Midasa. Potrzebowałam towarzystwa kogoś, kto zrozumie mój strach, moje emocje. Rozpaczliwie potrzebowałam dotyku drugiej osoby.
Objęłam się rękoma, podkuliłam kolana aż pod brodę i pozwoliłam łzom płynąć. Pierwszy raz, odkąd pojawiłam się w Akademii Ciemnogrodzkiej, czułam się bezbronna, bezużyteczna, bez szans. Nie byłam ani trochę bliżej wyśledzenia i ukarania mordercy ojca – a przez to i matki, która cierpiała sama, daleko ode mnie. Właśnie po to tu przyjechałam i dotąd nie udało mi się poczynić żadnych postępów. Wykradałam się wieczorami, myszkowałam po salach zajęć, wślizgiwałam się do gabinetów kadry, raz udało mi się nawet uzyskać dostęp do kartoteki uczniów i nauczycieli.
Wszystko na nic.
Łzy ciurkiem leciały po moich policzkach, czułam je na dekolcie, spływały po wizerunku Lumiego, moczyły przód mundurka. Nienawidziłam tego, że wbrew sobie i swojej misji zaczynałam czuć się tu na miejscu. Zaczynałam się odnajdywać w społeczności innych młodych stworzeń. Jak mogłam być szczęśliwa, skoro zaledwie parę miesięcy temu mój świat legł w gruzach? Jak mogłam się śmiać, wiedząc, że moja matka czeka na swój kres? Że wkrótce zostanę całkiem sama.
— Liwio? — spytał ktoś. — Niezapominajko, czy to ty?
Cyryl kucnął przy mnie i przyjrzał mi się. Po chwili wahania wyciągnął dłoń i pogłaskał mnie po głowie. W odpowiedzi na tę nieoczekiwaną czułość, na to wsparcie, rozpłakałam się jeszcze głośniej. Choćby ktoś przyciskał mi do skóry rozpalone żelazo, nie byłabym w stanie powstrzymać łez.
— Biedactwo — odezwał się chłopak, siadając obok mnie. — Chodź tutaj.
Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Oparłam głowę o jego obojczyk i dalej płakałam w całkowitej ciszy. Materiał jego koszuli szybko przemókł i zaczął lepić się do trupio bladej skóry wampira. Zawiśliśmy w bezczasie. Wydawało się, że sekundy, minuty i godziny przestały istnieć, gdy nareszcie mogłam pozbyć się choć części bólu, rozczarowania i lęku.
Wreszcie udało mi się uspokoić. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Cyryl przytula mnie do siebie i długimi, szczupłymi palcami delikatnie gładzi mnie po ramieniu. Zerknęłam na niego. Siedział oparty o ścianę, z głową skierowaną ku powale, w której utkwił zamyślony wzrok. Blond włosy miał w nieładzie, karmazynowe tęczówki lśniły, z ust wystawał czubek kła. Zdążyłam zauważyć, że podświadomie wystawiał go, gdy czuł się niepewnie.
Odsunęłam się od niego powoli. Starłam z twarzy resztki smutku i doprowadziłam strój do porządku. Odchrząknęłam cicho, zwracając na siebie jego uwagę. Cyryl zamrugał kilka razy i popatrzył na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
— Dziękuję — rzekłam cicho. — I przepraszam, że musiałeś to oglądać.
— W porządku — odparł chłopak, uśmiechając się ze zrozumieniem. — Każdemu z nas czasem puszczają nerwy.
— Tobie też?
Pokiwał głową.
— I jak sobie wtedy radzisz? — zapytałam. — Też wypłakujesz się na czyimś ramieniu?
Wampir uśmiechnął się krzywo, co przydało mu zawadiackiego wyglądu. W jednym momencie siedział tuż obok mnie, a w drugim stał naprzeciwko i wyciągał do mnie rękę. Nawet nie zauważyłam, gdy się ruszył. Odrobinę zbiło mnie to z tropu. Jeśli był taki szybki, to dlaczego nie pomógł nikomu wtedy, nad jeziorem?
— Chodź ze mną — powiedział, biorąc mnie za rękę i pomagając mi wstać. — Pokażę ci, jak sobie radzę.
Chwycił mnie mocniej za rękę i zaprowadził do niszy, której wcześniej nie zauważyłam. Wcisnął coś, czego nie mogłam dostrzec, po czym bez trudu otworzył przeszklone drzwi prowadzące na niewielki balkon.
Natychmiast owiało nas chłodne, listopadowe powietrze. Wzięłam głęboki oddech, napełniając płuca. Zrobiłam krok na balkon okolony niską, sięgającą mi kolan ozdobną barierką, i zaniemówiłam z zachwytu. Wydawało się, że otacza nas niebo tak ciemnogranatowe, że niemal czarne, w dodatku obficie przyozdobione srebrzystymi gwiazdami i sierpem księżyca. Pozostałe budynki szkoły znikały w gęstej, jesiennej mgle. Odniosłam wrażenie, jak gdybyśmy byli zawieszeni pomiędzy nieskończonością nieboskłonu i płynnym mlekiem poniżej. Przez kilka długich sekund byłam szczęśliwa i lekka niczym piórko.
Wróciłam spojrzeniem do księżyca, który zdawał się do nas mrugać.
Według legend pierwsi smoczy magowie przybyli właśnie stamtąd. Dawno, dawno temu, kiedy ludzie dopiero zaczynali tworzyć swą kulturę, z majestatu nieboskłonu zstąpiły niezwykłe istoty. Przypominały człowieka, ale nie były nimi. Były czymś więcej. Posiadały dwie dusze – jedną ludzką, choć magiczną, i drugą... smoczą. Zamieszkały pomiędzy śmiertelnikami, ale były od nich szybsze, lepsze, mądrzejsze. Ludzie prędko zaczęli zazdrościć im zdolności oraz smoków, w których upatrywali doskonałej broni.
Pokręciłam głową. Ludzie zawsze myślą o krzywdzeniu innych dla własnych korzyści.
Smoczy magowie zakładali rodziny i niewielkie grody, ale w pojedynkę byli do pokonania, jeśli zaatakowałaby ich większa grupa. I tak właśnie zaczęło się polowanie. Napastnicy czaili się na swe ofiary wszędzie tam, gdzie mogli dopaść je bez towarzystwa. Nie wiedzieli jednak czegoś ważnego. Jeśli zabili smoczego maga w chwili, w której ten pozwalał wyjść tkwiącemu w nim smokowi, mag umierał, a osamotniony smok tracił część duszy i stawał się zły, bardzo, bardzo zły. Jeżeli zaś zabito smoka, jego smoczy mag także umierał w męczarniach.
Władcy smoczych magów robili, co mogli, aby uniknąć wojny czy ludobójstwa i smokobójstwa, lecz śmiertelnicy byli liczniejsi. W konsekwencji została nas garstka, a ci, którym udało się przeżyć, ukryli się. Wśród nich byli moi przodkowie.
Przyłożyłam dłonie do wizerunku smoka na dekolcie. To było najbliższe przytulenia Lumiego, co mogłam teraz zrobić. Tak bardzo mi go brakowało.
— To właśnie robię, gdy czuję, że dłużej już nie wytrzymam — odezwał się Cyryl, wyrywając mnie z zamyślenia.
Nie spojrzałam na niego. To był błąd. Kiedy objął mnie ramieniem, myślałam, że chce dodać mi otuchy po niedawnej chwili słabości.
Nie spodziewałam się, że wyrzuci mnie za barierkę.
Jak Wam się podobał ten obfitujący w emocje rozdział?
Przypadła Wam do gustu historia o smoczych magach? ;)
CZYTASZ
Akademia Ciemnogrodzka
FantasíaWitajcie w Akademii Ciemnogrodzkiej! Zanim otworzycie nasze podwoje, przystańcie na moment, by zapoznać się z celami statutowymi naszej szkoły przeznaczonej dla istot nadprzyrodzonych. 1. Dołóż wszelkich starań, by zdobyć u nas jak najlepsze wykszta...