Wyprawa

63 14 81
                                    

Obserwowałam, jak Dalia wyciąga plecak turystyczny i w pośpiechu decyduje, co do niego zabrać. W końcu spakowała trzy komplety ubrań, lekarstwa, jakiś suchy prowiant – czy też raczej słodycze, które trzymałyśmy zachomikowane w dormitorium – nóż, który wytrzasnęła nie wiadomo skąd, lampkę, szczoteczkę i pastę do zębów, jakiś krem ochronny, mały ręcznik i koc termiczny. Po namyśle dorzuciła jeszcze cienką, lecz wytrzymałą linę.

— Biegnij do pokoju zaopatrzenia — wydyszała pomiędzy wciskaniem wszystkiego do plecaka. — Dadzą ci koc, latarkę i nóż. Po drodze zawiń jeszcze do Marzanny i powiedz, żeby dała ci te wszystkie przysmaki, które jedzą w jej stronach, gdy wyprawiają się w góry. Ja za ten czas spakuję ciebie. Polecę do Wiktora po zapasowy plecak, zawsze ma jeden wolny. Pod żadnym pozorem nie pytaj, skąd go wziął.

— Dziękuję — rzuciłam i pobiegłam po potrzebne rzeczy.

Pięćdziesiąt siedem minut później, spocone i zdyszane, stawiłyśmy się w miejscu zbiórki. Większość osób z naszej klasy już czekała, wiercąc się niespokojnie w strugach zimnego, późnojesiennego deszczu. W pelerynach przeciwdeszczowych wyglądaliśmy jak grupa nieustraszonych piechurów albo, co bardziej prawdopodobne, banda głupców idących na rzeź.

— Mówiłem ci o tym — szepnął mi ktoś do ucha.

Wzdrygnęłam się, bo przez deszcz i fakt, że serce Cyryla nie biło, nie słyszałam, jak się zbliża. Obrzuciłam go wrogim spojrzeniem.

— Nie zbliżaj się do mnie, bo pożałujesz — syknęłam.

Wyglądałabym groźniej, gdyby wielkie krople nie zalewały mi oczu. Z kolei Cyryl w gustownej, czarnej pelerynie z szerokim i głębokim kapturem, prezentował się irytująco doskonale. Zupełnie niczym elegancki łotrzyk z powieści czytanych przez Dalię.

— Nadal masz mi za złe tamto? — spytał, przekręcając głowę niczym ciekawski ptak.

— Tamto... czyli co? Zostawienie mnie na pewną śmierć czy zrzucenie z wieży?

Przyznaję, mogłam powiedzieć to nieco ciszej. Kilka osób stojących najbliżej nas popatrzyło na mnie z zaciekawieniem. Kiedy dotarło do nich, że nie zamierzam kontynuować wywodu, odwrócili się. I bardzo dobrze, nie chciałam robić wokół siebie żadnej sensacji.

Z kolei Cyryl nic sobie z tego nie zrobił, tylko lekceważąco wzruszył ramionami. Nie widziałam jego rąk, ale byłam pewna, że nonszalancko trzyma je w kieszeniach.

— Wiesz, kim jestem. Też chciałem się dowiedzieć. Wtedy wydawało mi się to najlepszym pomysłem na sprawdzenie, jaka dzika natura kryje się w tym pięknym opakowaniu.

Nie wierzyłam, że to powiedział! Mimo niskiej temperatury poczułam, jak na moją szyję i twarz wstępuje gorący rumieniec. Uznałam, że był on spowodowany buzującą we mnie złością, a nie zawoalowanym komplementem nieumarłego.

— Pilnuj swojego nosa — sarknęłam, odwracając się od niego.

Próbowałam poszukać wzrokiem Midasa, bo od czasu ucieczki przed zmutowanym ślimakiem znowu nie miałam z nim kontaktu – w końcu to było zaledwie wczoraj – ale jak zwykle nigdzie go nie było. Chociaż może i był, ale w tym deszczu i tak widziałam tylko kilka osób znajdujących się najbliżej mnie.

— Ej, Dracca, upuściłaś coś.

Diabli nadali!

Uniosłam głowę i spod zmarszczonych brwi popatrzyłam na Drogomira. On także był w płaszczu z szerokim kapturem, jednak jego odzienie było wykonane z czegoś, co do złudzenia przypominało skórę węża. Cóż za ekstrawagancja! Rzuciłam okiem na przedmiot, który ten jaszczurzy pomiot wciskał mi właśnie do ręki.

Akademia CiemnogrodzkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz