Rozdział dedykuję użytkowniczce SomniiVenatrix
Jak zawsze polecam włączyć muzykę :)
Późną nocą leżałam sama w szkolnym szpitalu. Po pobieżnych oględzinach Ziółko wygoniła Midasa i Marę, wpuściła na moment zaalarmowaną Dalię, która zagroziła, że godzinami będzie wyć pod drzwiami, jeśli kobieta nie da jej zobaczyć na własne oczy, że jestem cała, będę żyć i wymagam tylko opieki lekarskiej, a nie konduktu pogrzebowego. W międzyczasie ciemnowłosa znachorka uwijała się, by ocalić moją nogę.
Gdyby nie Mara i jej chłodząca moc, być może noga byłaby nie do odratowania. Muszę zapamiętać, by odwdzięczyć się dziewczynce. Ciekawe, jaki prezent można dać bałwance...
Być może w bibliotece znajdę odpowiedź na to pytanie. W końcu i tak, mimo dzisiejszych doświadczeń, będę musiała tam wrócić. Na górnej półce zakurzonego regału było coś, co mnie przyzywało, przyciągało niczym magnes. To musiało być coś istotnego.
Czułam, że atak przerośniętej, magicznej wersji pomrowa był związany z faktem, że mogłam znajdować się na dobrym tropie. Nie mogłam przegapić takiej szansy.
Jednak najpierw musiałam wyzdrowieć. Tylko dlatego teraz – zamiast zakradać się do tajemniczej biblioteki – leżałam na niewygodnym łóżku i wodziłam wzrokiem po szpitalu.
Ściany dużego pomieszczenia pomalowano na kojący zmysły kolor szałwii. Znajdowały się tu wysokie, wąskie okna charakterystyczne dla tego segmentu szkoły. Pomiędzy niektórymi ustawiono kilka regałów z księgami medycznymi. Poza nimi były tu także klasyczne białe szafki, które niechybnie przywodziły na myśl gabinety lekarskie, jednak w zwyczajnych przychodniach nie było tylu mniejszych i większych doniczek z najróżniejszymi ziołami, by wspomnieć tylko miętę, rumianek, imienniczkę Ziółko – arnikę, krwawnik czy nagietek i rozsiewającą cudowną woń macierzankę, ale także cytryniec chiński pyszniący się niezliczoną ilością małych, czerwonych owoców, stojący na honorowym miejscu nieopodal okna azjatycki dziki żeń-szeń, pnący się po szafkach buzdyganek naziemny, a nawet niewielką sadzonkę południowoamerykańskiego zioła flor blanca. W naturalnych warunkach wiele z tych roślin wymaga zróżnicowanych warunków. Domyśliłam się, że koegzystowanie umożliwiała im magia, którą nasycone były pomieszczenia należące do szpitala.
Znajdowałam się w głównej sali, lecz wiedziałam, że ta część Akademii Ciemnogrodzkiej posiada jeszcze dwie izolatki, trzy osobne pokoje, dwie sale operacyjne i dwa niewielkie mieszkania dla personelu medycznego. Jedno z nich musiała zajmować Ziółko, lecz teraz zauważyłam, że spod drzwi drugiego sączy się ciepły blask, więc także musiało być zamieszkiwane. Kiedy ktoś nacisnął mosiężną klamkę, szybko zamknęłam oczy.
Usłyszałam ciche, zwinne kroki zmierzające w stronę mojego łóżka.
Ktoś pochylił się nade mną i powiedział szeptem:
— Wiem, że nie śpisz. Słyszę, jak twoje serce dudni, choć brzmi tak, jakby znajdowało się na raz w dwóch ciałach, mniejszym i większym. Ciekawe.
Od razu otworzyłam szeroko oczy. Obcy wiedział, że noszę w sobie Lumiego!
Osobą, która nachylała się nade mną, był młody mężczyzna o oczach w kolorze świeżych liści leszczyny, ciemnej karnacji, przez którą od razu pomyślałam, że nieznajomy często przebywa na słońcu, i jasnobrązowych włosach, co wzmogło skojarzenia z młodym, wiosennym drzewem. Mógł mieć około dwudziestu lat. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam.
I nie miałam pewności, jakie są jego zamiary. Na tę myśl poczułam ciarki, ponieważ w obecnym stanie nie byłam zdolna do tego, by obronić się przed podmuchem wiatru wpadającym przez leciutko uchylony lufcik nad oknem, a co dopiero przed silnym, pełnym energii przeciwnikiem.
CZYTASZ
Akademia Ciemnogrodzka
FantasyWitajcie w Akademii Ciemnogrodzkiej! Zanim otworzycie nasze podwoje, przystańcie na moment, by zapoznać się z celami statutowymi naszej szkoły przeznaczonej dla istot nadprzyrodzonych. 1. Dołóż wszelkich starań, by zdobyć u nas jak najlepsze wykszta...