Czy mogę?

97 5 4
                                    

- Mogę się dosiąść?
- Nie.
W jej głosie była niezachwiana stanowczość.

***

- Mogę?
- Nie.
Jej głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji.

***

- Kendro?
- Spadaj.
Nic się nie zmieniło.

***

- Hej, czy...
- Ile razy mam ci mówić, że...
- Kendro...
- Nie każ mi tego później żałować.
Nie odzywała się przez całą drogę.

***

- Mogę, czy...
Rzuciła mu chmurne spojrzenie.
- Ostatni raz.

***

Podróż była długa.
Ciężko było usiedzieć w miejscu wiedząc, że podąża się na własną śmierć. Świat szybko przesuwający się na oknem vana nie sprawiał wrażenia przyjaznego, a już na pewno nie bezpiecznego. Każdy był wrogiem każdego, a powietrze było przesiąknięte milczeniem do cna.
Kendra zakopała się w ciepłym kocu i swoich myślach. Nie miała siły na wyobrażanie sobie w jaki sposób zginie. Wolała zastanowić się, jak pożegna się z rodziną i przyjaciółmi. Vanessa, Warren, Tanu – wystarczą ciepłe słowa. Seth i dziadkowie będą z nią do końca, albo i nie, bo w sumie nie wiedziała w jakiej kolejności zostaną zabici. Paprot – nawet o tym nie myślała.
Choć niezaprzeczalnie przyciągający i czarujący, okazał się stanowczo zbyt pewny siebie. Gdy trzeba było przewodzić, zawsze pierwszy wychodził na przód, nawet nie patrząc na innych. Organizował każdą wyprawę bez pytania o zdanie, niejednokrotnie ładując ich w tarapaty, a później bohatersko i zupełnie samodzielnie ich z nich wyciągał. Doprowadzał ją do bałaganu w głowie. No, może z dwóch powodów.
Cud, że pozwolił Vanessie prowadzić samochód. Wrogość między nimi irytowała już wszystkich, a żadne z nich nie chciało uznać, że drugie robi coś lepiej.
Co nie zmienia faktu, że Paprot dalej wywoływał u niej motylki w brzuchu.
Za każdym razem, gdy robił coś nieznośnego, i tak dostrzegała w tym swobodę i bezpieczeństwo. Gdy znikąd pojawiał się za jej ramieniem, podskakiwała, nie tylko ze strachu. Dotknął jej raz – wziął ją za ramię, gdy musieli przejść po wąskim kawałku drogi. Od tamtego czasu, gdy tylko o tym pomyślała, jej ramię stawało się okropnie gorące.
Jakiś czas temu w odległości może trzystu metrów od nich coś wybuchło. Prawdopodobnie te dziwne stworki w rodzaju anty-skrzatów podłożyły coś łatwopalnego. Siła odrzutu pchnęła Paprota prosto na Kendrę, a jednak zdołał jakoś ją złapać, obrócić się i uchronić przed upadkiem, biorąc na siebie jej ciężar. Zajęło jej całe kilka sekund, żeby wrócić do rzeczywistości i wyrwać się z jego objęć. Zasłoniła twarz, bo nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Mogę?
Wyciągnięta z rozmyślań, obróciła się aby spojrzeć prosto w oczy uroczego, nieznośnego jednorożca, który nachylał się nad wolnym siedzeniem vana obok niej. Lustrował ją spojrzeniem od stóp do głów. Prawie wypomknęła mu, że przecież nie musi się jej pytać o takie rzeczy, ale powstrzymała się. Zamiast tego wzruszyła ramionami.
- Niech będzie.
Usiadł obok niej, instynktownie wyczuwając, że rozpoczynanie rozmowy w tej chwili byłoby jak wejście z zapalniczką na cienki lód. Zapadła więc cisza, a samochód po chwili ruszył z miejsca.
Tak, właśnie. Ten sam chłopak, który siedział teraz obok niej, wywoływał jednocześnie wściekłość, bezsilność, a zarazem to dziwne uczucie w głębi ciała, kiedy jest z kimś... dobrze? Czy to właśnie tak się z nim czuła? Nie mogła oprzeć się tym jego oczom, i sposobowi, w jaki mówił, i chodził, i robił w zasadzie cokolwiek. Czemu więc był tak denerwujący?

Dostała list. Od niego, inaczej nie byłoby to nic dziwnego. Starannie złożona kartka przyozdobiona krwiście czerwoną pieczęcią róży. Zaadresowana do niej, nikogo innego, jakimś cudem nieotworzona jeszcze przez Setha. W środku zastała pięknie przyozdobiony cytat z literatury renesansu i kilka słów.

Kendro,
Tak jak i ty, ja też nic nie rozumiem. Trzymaj się dzielnie, dobrze ci to wychodzi. Dużo myślałem, spotkamy się niedługo. Z niecierpliwością

I tyle. Nawet się nie podpisał.
Jakby spotkanie z nim było tym, czego chciała.
A może jednak?

***

Dwa lata później

- Mogę?
- Jasne.
Już nie było tej stanowczości co kiedyś. Z uśmiechem jej do twarzy.

***

- Kendro?
- Chodź.
Ona nie pyta. Ona wie.

***

- Mógłbym...
Uśmiechnęła się. To było lepsze niż jakiekolwiek słowa.

***

To nie był wieczór. To nie był zachód słońca. Kendra nie była przystrojona w piękną suknię jak ze snu, a świat nie wydawał się najpiękniejszym miejscem na Ziemi.
To był wschód słońca i środek bitwy. Wielka ognista gwiazda powoli wznosiła się ponad horyzont, oślepiając wszystkich po kolei. Ani trochę nie pomagała w walce, wręcz rozpraszała, zmuszając wszystkich do osłonięcia oczu.
Kendra, jak i wszyscy inni, była zmęczona po ciężkiej nocy. Przesadą byłoby stwierdzenie, że padała z nóg. Po prostu chętnie wróciłaby już do domu i odeszła od panującego chaosu.
Bitwa nie była trudna. Nastawili się na zwycięstwo i przyszło ono znacznie łatwiej, niż się spodziewali. Każdy miał dość nieustającego napływu nowych wrogów.
Poważniej zrobiło się, gdy dookoła zaczęły szaleć błyskawice i powodowane przez nie mocne wybuchy. Ludzie, nie ludzie, próbowali znaleźć schronienie. Pod dachem nie, bo się zawali. Na zewnątrz nie, bo piorun trafi. Wszędzie źle.
Czy to Seth, czy Tanu, to nie miało znaczenia. Wszyscy zapomnieli o zgrupowaniu, każdy myślał o uratowaniu własnej skóry.
Kendra biegła w stronę, z której słyszała nawoływania. Spięte włosy szlag trafił, cud, że się jeszcze nie spaliły, w dodatku zacięła się nożem w policzek, niezdara jedna. Nawet go nie zdążyła użyć. Wzięła go tylko na wszelki wypadek. Porwała kurtkę, starła jeansy. Co jeszcze?
Jeszcze ogień. Tuż przed nią trafił piorun. Ktokolwiek je kontrolował, nie miał litości. Kolejny zaraz obok, musiała zatrzymać się i zdusić ogień na nogawce. Ręce miała poparzone, ale nie czas na narzekanie.
Kto wie, jak to wszystko się potoczyło. Chwilę później Paprot był tuż obok, podtrzymując ją przed upadkiem do jakiejś dziury, w którą prawie wbiegła. Oparła się na jego ramieniu i pociągnęła go dalej. Chciała biec, uciec od tego chaosu. Kto wie, dlaczego, Paprot zatrzymał się, położył dłoń na jej dłoni i w chwili, gdy obok nich trafił kolejny piorun, złączył ich wargi w pocałunku.
Nie było sukni, zachodu słońca ani piękna.
Był kurz, dym, krew i koniec świata.
A jednak świat skończył się na pocałunku.
I to się liczyło.

***
Pół roku później

- Kendro?
- Tak?
- Mogę?
Zaśmiała się.
- Zawsze.
Usiadł obok niej, nachylił się i oboje odpłynęli, a świat nie miał znaczenia.

Baśniobór; One Shots; BrackendraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz