Rozdział 7

100 6 2
                                    

12.03.2013 r.

                 Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze z trudem oddychając. Minęły dwadzieścia dwie godziny od kiedy przyjaciel ojca dotknął mnie bez zgody. Próbowałam po raz kolejny zmyć z ciała te dłonie. Tymczasem wciąż czułam ciepłe place sunące po mym ciele. Zaczęłam jeszcze mocniej się nienawidzić. Zamykając oczy pojawiał mi się widok tamtego wieczoru. Próbowałam uzasadnić ten czyn. Zasłużyłam na karę. Przecież zachowałam się karygodnie. Prawda? Chciałam go jedynie uszczęśliwić. Dobrze się uczyłam. Należałam do młodzieńczego komitetu miasta, a nawet byłam ich przewodniczącą. Szkoły również. Nigdy nie uciekałam z zajęć, uczęszczałam na dodatkowe lekcje, udzielałam korepetycji oraz jadałam kolacje z ważnymi ludźmi. Przyjaźniłam się jedynie z osobami, które wybrał tato. Spędzałam całe dnie w domu. Odłożyłam moje marzenia o studiach kryminalistycznych, aby zadowolić go na architekturze. Nie potrafiłam tak żyć. Czasem próbowałam szaleńczo postawić na swoim. Żałowałam. Kończyło to się nowymi siniakami lub bliznami. Nie dało mnie się uratować. Czułam się słaba, głupia. Nikogo nie potrafiłam zadowolić. Gdybym jak grzeczne dziecko siedziałam wczoraj w pokoju nie doszłoby do tego. Moja wina. Znowu to tylko ja zawaliłam. Nałożyłam na siebie czarną luźną koszulkę oraz szare delikatnie za duże dresy. Przeczesałam włosy. Zerkając po raz ostatni na swe ciało wyszłam z łazienki. Modliłam się o powrót do pokoju niezauważona. Było już bardzo blisko, gdy drzwi do pomieszczenia naprzeciw mojej sypialni się otworzyły. Obróciłam się w ich kierunku. Oni ponownie tutaj przyszli. Jeden z przyjaciół ojca wpatrywał się we mnie z uśmiechem na twarzy. Bałam się. Jednak nie mogłam tego pokazać.

- Dobry wieczór – szepnęłam ponownie sięgając do klamki, chciałam stąd jak najszybciej zniknąć.

- Jak ci minął dzień kwiatuszku? – spytał mężczyzna za nim cokolwiek zrobiłam.

- Dobrze – powiedziałam, mój głos się łamał, powstrzymywałam jakiekolwiek emocje – Miło, że Pan pyta.

Pragnęłam odejść. Sięgnęłam do drzwi, gdy poczułam, jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek. Spojrzałam wprost w niego przerażona. Byłam zaledwie dzieckiem. Przez nich umarłam. Rozpadłam się na drobne kawałki. Tak małe, że ułożenie ich w jedną całość stało się niemożliwe.

- Pasuje ci ta koszuleczka – wyszeptał wprost do mojego ucha.

Jedną rękę umieścił na mojej tali, a następnie złożył pocałunek na moim policzku. Wtedy puścił mnie. Zniknął za ścianą, a ja natychmiast zawróciłam do łazienki. Zamknęłam drzwi stając przy zlewie. Odpaliłam wodę, którą następnie przemyłam policzek. Dlaczego ja? Do oczu napłynęły mi łzy. Patrząc na siebie widziałam katastrofę. Nikt nigdy nie mógł się o tym dowiedzieć. To było złe, ale ja także taka byłam. Do złych charakterów w tej opowieści nie należał ojciec, lecz moja osoba. To przez siebie cierpiałam. Trzeba było zniknąć z tego świata.

***

             Szczęście to uczucie, którego pragnął każdy człowiek. Jedni osiągali je dzięki miłości. Inni za pomocą pieniędzy lub rodziny. Za to mi radość przyniosła praca. Świadoma, jak złe to było żyłam z tym. Zostałam taką osobą jak ojciec. Uzależnioną od swojego zawodu. Jednak za dużo czasu minęło, aby to zmienić. Zaakceptowałam problem. Wiele razy próbowałam odnaleźć pozytywne emocje w czymkolwiek innymi. Kończyło to się powrotem do rozwiązywania zagadek.

Ten dzień rozpoczęłam bez mienie bieganiem. Relaksowałam oraz oczyszczałam w ten sposób swoją głowę. Wraz z tym wychodziły zbędne myśli. Nie wyobrażałam sobie bez tego dnia. Przy okazji także wybudzało mnie ze zmęczenia. Tej nocy musiałam udawać sen. Aczkolwiek za drzwiami sypialni toczyłam własne śledztwo o mordercy z ciemnej alejki. Czasami przyłapałam się na tym, że nazywałam go w ten głupi sposób. Nie powinnam, ale potwornie pasowało do niego. Kiedy wychodziłam z domu Carson wciąż spał rozłożony na kanapie. Spędził tam całą noc, kilka razy wybudzał się sprawdzając co u mnie. Za to ja, jak dziecko tworzyłam pozory zmęczonej. Gdy drzwi zamykały się ponownie otwierałam oczy. W mieszkaniu nie posiadałam leków, które miały przywrócić mi dobry sen. W dzieciństwie załatwiała je mama bez jakichkolwiek wizyt. Teraz nie posiadałam znajomości, które ułatwiłyby zdobycie tabletek. Potrzebowałam ich. Aczkolwiek wizyta u psychiatry była niemożliwa. Bałam się. Wysłałby mnie do ośrodka, aby leczyć wszystko, co dzieje się w mej głowie. Spędziłabym tam masę czasu. Lecz słowa rodziców zakorzeniły się we mnie. Nigdy nie przestanę o tym pamiętać. Z tą myślą podbiegłam pod blok, w którym mieszkałam. Weszłam na górę. Po otworzeniu wejścia ujrzałam mężczyznę, półnagiego z kubkiem kawy. Mój wzrok automatycznie przeniósł się na tors bruneta.

Demons Of The PastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz