Rozdział 13 📖

15 2 0
                                    

Theo

Betty oficjalnie wysłała mnie na dzień wolny. Powiedziała, że w księgarni nie ma dziś dużo pracy i właściwie nie jestem jej potrzebny. Szczerze mówiąc perspektywa spędzenia całego dnia w domu, wcale nie wypełniała mnie radością.

Kręciłem się od pokoju do pokoju nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.

    Po minach domowników wnioskowałem, że oni też mieli mnie już absolutnie dość.

    Nic dziwnego.

    Mama siedziała w swoim gabinecie pochylona nad zestawem koralików, sznureczków i innych dziwnych drobiazgów, z których minuta po minucie wyczarowywała najpiękniejszą biżuterię.

    Andrew był zajęty realizowaniem jakiegoś projektu graficznego z dodatkowego zlecenia, więc siedział intensywnie wpatrzony w ekran komputera.

    Tata gdzieś przepadł, co ostatnio nie było niczym nowym.

    – Boże, Theo doprowadzasz mnie do szału. Możesz w końcu usiąść? – warknął Andy posyłając mi groźne spojrzenie.

    – Nie – odpowiedziałem i celowo przeszedłem mu przed nosem kilka razy. Kiedy byliśmy młodsi wkurzenie go było moim ulubionym zajęciem. Teraz już trochę się ogarnąłem i w ostatnich latach naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Szczerze mówiąc było to  pocieszające, bo byłem przekonany, że całe życie będziemy się nawzajem irytować. Mimo wszystko fajnie było mieć wsparcie w starszym bracie.

W końcu jednak moje rozproszenie i mnie zaczęło to wkurzać, więc wybrałem się na poszukiwania taty. Nie zaszkodzi przecież sprawdzić, co robi, prawda? Może w końcu dowiem się co, w ostatnim czasie tak bardzo go pochłania. I na co były mu potrzebne te gwoździe.

    Rozejrzałem się po naszym podwórku i zauważyłem uchylone drzwi do starego składziku, w którym trzymaliśmy różne potrzebne i niepotrzebne rzeczy. Pobiegłem w tamtym kierunku i otworzyłem szerzej drzwi. W powietrzu unosił się zapach farby i kurzu.

    Tata faktycznie był w środku i ze skupieniem wbijał gwoździe w kawałek drewna. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, od kiedy zaczął interesować się majsterkowaniem. To było coś nowego.

    – Co robisz? – zapytałem, dając znać o swojej obecności.

    – Jeśli ci powiem, to musisz mi obiecać, że absolutnie nikomu nie piśniesz słowa – zerknął na mnie i uniósł trzymany w ręce młotek do góry. Spoglądając na kilka desek, które miał przed sobą nie byłem w stanie wywnioskować, co tworzył. Wyglądało to conajmniej dziwnie i niestabilnie. Ale kimże byłem, żeby kwestionować jego decyzje? W końcu to on był dorosłym.

    – Przysięgam. Nikomu nie powiem.

    – Theo, poważnie mówię. Jeśli się wygadasz, to użyję karty pod tytułem: jestem twoim ojcem i mogę ci mówić, co masz robić.

– Poważnie tato. Nie powiem.

Pokiwał głową i posłał mi promienny uśmiech.

– Buduję budkę dla twojej mamy.

Zdezorientowany pokręciłem głową. Po co mamie budka? Gdzie niby miała ją sobie postawić? W salonie? I dlaczego to była taka wielka tajemnica?

– Chyba, czegoś nie rozumiem – przyznałem.

– Wiesz, że pod koniec miesiąca będzie festyn nad jeziorem? – zapytał, a ja przytaknąłem. Czekałem na ten festyn bardziej niż na gwiazdkę. Szczególnie teraz, kiedy Josie chciała ze mną rozmawiać. Obiecałem sobie, że ją zabiorę i sprawię, że będziemy bawić się najlepiej w życiu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 15 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Słodki zapach lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz