Rozdział 3 🧁

69 5 0
                                    

Jo

Znów byłam w Blue River.

Tata zaparkował samochód pod domem, w którym spędziłam pierwsze lata życia. Pod domem, za którym znajdował się mój domek na drzewie. Pod domem, który był zbyt blisko innego domu. Domu, w którym mieszkał Theo Kane.

Łudziłam się, że może wyjechał, że może uda mi się unikać przez całe lato, ale kiedy dotarliśmy do miasteczka, pozbyłam się wszelkich złudzeń. Chłopak, którego znałam kochał to miejsce. Uwielbiał to, że wszyscy go tu znali. Mając siedem lat powtarzał, że nigdy stąd nie wyjedzie. Bardziej realne było to, że spotkam jednorożca na ulicy niż to, że przez najbliższe dwa miesiące uda mi się unikać mojego byłego przyjaciela.

Tata wyciągnął z bagażnika samochodu moją walizkę i uśmiechnął się do mnie niepewnie. Czułam, że ma wyrzuty sumienia, ale nie chciałam, żeby się czuł źle.

– Dzięki tato. Wejdziesz do środka? – zapytałam biorąc do niego moją różową walizkę.

Tata zazwyczaj nie wchodził do środka. Fakt, mieli z mamą obecnie lepszy kontakt, ale to nie spotykali się twarzą w twarz. Rozmawiali przez telefon i to zdawało się im wychodzić całkiem dobrze. Czasem naprawdę trudno było mi znieść tę sytuację. Jak każde dziecko chciałam, żeby moi rodzice się dogadywali. Ale czasem, czasem po prostu wiedziałam, że tak było lepiej. Wolałam ich znać, jako uśmiechniętych i szczęśliwych niż wiecznie złych i przekrzykujących się nawzajem.

– Nie jestem pewien, czy Margaret chciałaby mnie widzieć – odpowiedział smutno. W takich chwilach miałam wrażenie, że on w głębi duszy ciągle kocha mamę. A może to były tylko może niespełnione życzenia?

– W porządku – odpowiedziałam i wtuliłam się w niego.

– Kocham cię Jo. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić z mamą.

– Też cię kocham. Zadzwoń jak dotrzesz do domu.

Tata pocałował mnie w czoło i wsiadł do samochodu. Stałam na środku drogi z walizką w ręce i próbowałam ułożyć sobie myśli w głowie.

Witamy w piekle Jo. Zobaczymy jak długo wytrzymasz.

– Będzie dobrze – mruknęłam pod nosem i ruszyłam w kierunku domu.

Było kilka minut po szóstej rano, więc wiedziałam, że mama zaraz będzie wychodzić do cukierni. Miałam nadzieję, że dziś jeszcze uniknę konfrontacji i będę mogła zostać w domu.

Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka.

W domu jak zawsze słodko pachniało. Mama zawsze dbała o najdrobniejszy szczegół swoich wypieków, więc często po pracy testowała nowe przepisy, lub robiła dodatkowe porcje do cukiernii. Nie będę kłamać, naprawdę kochałam jej ciasta. I sama też kochałam piec.

Perspektywa spędzenia wakacji w kuchni wcale nie wydawała mi się tak koszmarna. Tu chodziło o Theo. Nienawidziłam go teraz jeszcze bardziej za to, że odbierał mi radość z pieczenia.

Od czasu, kiedy ostatni raz go widziałam, nie upiekłam czekoladowych babeczek, a ja kochałam czekoladowe babeczki. Tyle, że to były jego ulubione, więc po prostu nie mogłam. Nie po tym, co mi zrobił.

– Mamo, to ja, Jo! – krzyknęłam i rozejrzałam się po kuchni. Jak zawsze panował tu nieokiełznany bałagan. Wszędzie było pełno mąki, lukru, czekolady, słodkich owoców.

Zauważyłam w misce resztkę kremu truskawkowego, do słynnego tortu mamy i nie mogłam sobie go odmówić. Nabrałam na łyżkę dużą porcję, po czym pozwoliłam by krem rozpuścił mi się na języku.

Słodki zapach lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz