ROZDZIAŁ SIÓDMY. PROSZEK

29 2 0
                                    

Michael

Victoria Rogers: Wszystko załatwione. Czekam teraz, na coś co mi obiecałeś, czyli mniej więcej w skrócie - Wszystko co zechcę.

Podniosłem się z ekscytacji, bo wreszcie, po spędzonym dniu tylko i wyłącznie na czacie z brunetką, z którą byłem w jakimś pojebanym układzie, dostałem swoją uprganioną odpowiedź. Wszystko zostało załatwione.

Nieznany: Dziękuje.

Następnie zmieniłem nazwę, dziewczyny na – Zbawicielka.

Odstawiłem swój telefon na półkę. Usłyszałem od razu jak to moi ''niewinni'' rodzice, właśnie się kłócą. Westchnąłem, wiedząc, że kolejny wieczór spędzę w atmosferze napięcia. To była rutyna, którą zaczynałem odczuwać już jako normę.

Zamknąłem drzwi na klucz. Podszedłem w stronę łóżka i wyciągnąłem z poszewki jeden woreczek dopalaczy.

Dragi były moim zapomnieniem. Zapomnieniem, o świecie, który był zepsuty, tak samo jak i ja w środku. Kiedy byłem z nią, mogłem uciec od wszystkich moich problemów. Jej uśmiech, jej dotyk, to było moje schronienie. Ale teraz, gdy ona umarła, nie mam pojęcia, jak daleko potrafię zniknąć w swojej własnej pustce.

Od kiedy odeszła, dni stają się coraz dłuższe, a noce coraz bardziej bezsensowne. To tak, jakbym tkwił w ciemnościach bez żadnej nadziei na światło. Chociaż próbuję żyć dalej, nie jest łatwo. Codziennie budzę się z uczuciem pustki w sercu, z myślami o tym, czy kiedykolwiek odnajdę to, co straciłem.

Przejażdżki sportowymi samochodami dawały mi zapomnieć tak samo jak i używki. To był moment, gdy czułem się wolny, gdy prędkość i adrenalina wypełniały każdy mój nerw. Siadałem za kierownicą, a silnik wydawał dźwięk, który budził we mnie życie.

Mijałem świat, jakby wszystkie moje troski zostawiłem za sobą. Każdy zakręt, każdy ostry skręt był jak metafora mojego życia - szybki, niebezpieczny, ale jednocześnie ekscytujący. Czasem jechałem tak szybko, że cały świat stawał się jedną wielką plamą, a ja byłem tylko cieniem wśród świateł mijanych samochodów.

Każda droga była dla mnie oazą, chwilą, gdy mogłem być sobą. Wtedy nie myślałem o tym, co zrobiłem źle, o bólu, który mnie dręczył. Byłem wolny. To byłem kurwa ja.

Ale nawet ta wolność miała swoje granice. Kiedy silnik ucichł, kiedy światło czerwonej lampki paliło się na desce rozdzielczej, wracałem do rzeczywistości. Do domu, do mieszkania, do pustki, która mnie otaczała.

Wtedy sięgałem po kolejną dawkę ucieczki. Strzykawki były moimi sprzymierzeńcami, moimi przyjaciółmi. Wstrzykiwałem sobie to, co miało dać mi chwilę spokoju.

Początkowo to było tylko mrowienie, uczucie, które wypełniało moje żyły. Potem przekształcało się w fale euforii, w której mogłem się zatracić. Byłem w niej utracony, jak pływak w burzliwym morzu.

Ale kiedy efekt zaczynał maleć, kiedy rzeczywistość wracała, wracały też moje demony. Byłem sam, otoczony tylko zapachem dymu papierosowego i zapalonego kadzidła. Książki na półce były tylko ozdobą, niczym nieznaczącym elementem dekoracyjnym.

Łóżko stawało się moim schronieniem, a równocześnie więzieniem. Tam leżałem, zamykając oczy, próbując się wtopić w iluzję, którą dawały mi narkotyki. Byłem jak marynarz, który trzyma się tratwy, by nie utonąć w morzu samotności.

Chciałem uciec, uciec od siebie samego, od tego, kim byłem. Ale nawet w tej ucieczce słyszałem szept sumienia, który przypominał mi, że prawdziwa wolność jest gdzieś indziej. Że muszę stawić czoła swoim demonom, zamiast uciekać przed nimi.

Ale w tamtych chwilach nie chciałem myśleć. Chciałem tylko zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o sobie.

Nagle coś wyrwało mnie z moich rozmyślań. A bardziej głos, kogoś, kogo bym się tutaj w życiu kurwa nie spodziewał.

-Michael, odłóż to natychmiast! - krzyknęła, przybliżając się do mojej postury.

To była... To była ona.

Moja brunetka, która od pierwszej chwili zrobiła u mnie wrażenie i nie powiem, że nie, ale podobało mi się to z drugiej strony jak ją straszyłem. Tylko właśnie, był jeden ważny problem.

Ja przed dragami jestem całkowicie inny, a po nich... No właśnie. Można też to określić jako druga osobowość, lecz nie do końca. Byłem o wiele straszniejszy. Miałem potęgę przerażenie u ludzi, których nawet nie znałem.

Bałem się siebie. Bałem się siebie. Bałem. Się. Siebie.

To ja byłem swoim demonem. To ja... Byłem tym demonem, który ciągle mnie przerażał.   

We fall togetherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz