Rozdział 9

6 0 0
                                    


Biała kokarda strasznie drapała mnie w głowę, ale Amanda uparła się, żeby mi ją wpiąć. Tata stwierdził, że wyglądam jak księżniczka, ale za to mój brat uznał, że jest to śmieszne. I dlaczego się na to zgodziłam.

— Charlotte nie garb się — dłoń taty wylądowała na moim ramieniu. Skinęłam grzecznie głową i ściągnęłam łopatki, tak jak uczyła Pani Rose na lekcjach baletu. Lubiłam ją, była dla nas zawsze miła, nawet wtedy kiedy komuś nie wychodziło. A mi nie wychodziło bardzo często. Nie lubiłam za to baletu, ale tatuś mówił, że wszystkie grzeczne dziewczynki powinny chodzić na balet.

— Lottie idź przywitać się z ciocią Amandą — poleciła mama, która do nas podeszła. Chciałam iść szybko i podejść do cioci, ale tatuś zawsze mówił, że dziewczynki nie powinny biegać.

Przeszłam powoli przez salon, w którym było bardzo dużo gości. Mój brat miał dziś urodziny, dwunaste. Był taki szczęśliwy. Przyszli nasi kuzyni i jego koledzy ze szkoły, bawili się na podwórku, ja też bardzo chciałam, ale tatuś mówił, że dziewczynki powinny brać udział w przyjęciach. Grała muzyka, przyjechał cały zespół z instrumentami, chciałabym kiedyś umieć na czymś grać. Sam chodził na perkusję, ale chyba też jej nie lubił. Muzyka była coraz głośniejsza i coraz mniej przyjemna. Skrzypek chyba pomylił nuty, a flecista za mocno dmuchał w swój intrument... Telefon.

Otworzyłam oczy i od razu uderzyło mnie nieprzyjemne jasne światło. Bolał mnie kark i w ogóle wszystko mnie bolało. Na podłodze pod salą siedział oparty o ścianę Lucas, który chyba też spał. Wsadziłam rękę do kieszeni, żeby wyciągnąć z niej telefon, a ten znowu zadzwonił jak na zawołanie. Spojrzałam na ekran, Samuel. Odebrałam od brata.

— Charlotte jak to kurwa jesteś w szpitalu? — zaczął. A mi przypomniało się, że nie odpisał na moją nocną wiadomość.

— Chris, miał wypadek — powiedziałam zaspana.

— Jak to? Kiedy? — Sam dopytywał z wyraźnym stresie. — I w którym szpitalu jesteś?

— Wczoraj kiedy wracał do mieszkania. W uniwersyteckim — odpowiedziałam.

— Będę za dwadzieścia minut — rozłączył się pośpiesznie.

Wstałam z krzesła i rozprostowałam obolałe kości. Nie analizowałam dokładnie tego co się wczoraj stało. Chrisopher wyszedł z mojego mieszkania, nie minęło dziesięć minut i został potrącony, a kierowca odjechał. Wiem, że ochroniarz naszego budynku zdążył zapamiętać numer rejestracyjny samochodu i wszystko już zgłosił. Chris za to był na silnych lekach przeciwbólowych, chociaż miał więcej szczęścia, bo nie stało mu się nic poważnego oprócz zwichniętego nadgarstka i kilku krwiaków. Lekarz nie pozwolił mi do niego wejść, bo szatyn miał odpocząć i dopiero dzisiaj po porannym obchodzie miałam się z nim zobaczyć. Całkowicie o tym zapomniałam. Spojrzałam na godzinę, dochodziła ósma, a korytarzem w stronę sali Christophera zmierzał lekarz. Na widok mężczyzny poderwałam się z krzesła, ten jednak ominął mnie z kamiennym wyrazem twarzy i wszedł do sali. Nieempatyczny dupek.

Lucas rozbudził się gdy tylko drzwi od sali zaskrzypiały. Szpital uniwersytecki to było okropne miejsce. Powstrzymałam się przed podniesieniem ręki i pokazaniem za lekarzem gburem środkowego palca. Całe szczęście miałam jeszcze klasę. Lucas podniósł się z podłogi i przeciągnął.

— Też tu spałaś? — zapytał zachrypniętym głosem.

— Ta — westchnęłam. — Chciałam się czegoś dowiedzieć, ale niestety ktoś mnie olał — spojrzałam z wyrzutem na drzwi do sali.

Risking  everythingWhere stories live. Discover now