23. ŻMIJA W AKCJI

3.8K 191 62
                                    

Jai

– Mamo, tato! – Usłyszałem głos jednego ze swoich synów, choć wciąż trwałem w półśnie. – Obudźcie się! No dalej! Mamusiu, tatusiu, on źle się czuje. Szybko.

Poczułem na ramieniu parę dłoni, które chwilę później potrząsnęły moim ciałem. Powoli otwierałem oczy, mrużąc powieki, żeby móc rozpoznać postać małego chłopca.

– Co się dzieje? – spytałem, podnosząc się do siadu.

Zerknąłem na wciąż śpiącą partnerkę po drugiej stronie łóżka, a następnie obejrzałem twarz Chaniego. Miał załzawione spojrzenie, czerwone policzki i zaschniętą ślinę w kąciku ust.

Wyglądał na ledwo przebudzonego i roztrzęsionego.

– Tygrysie, miałeś koszmar? – zgadywałem, ale on zaprzeczył, kręcąc na boki głową. Chwyciłem oba jego policzki w dłonie. – Hej, hej, skarbie, mów do mnie, okej? O czym wspomniałeś wcześniej...? Coś z Madsem? Pójdziemy sprawdzić go razem, może być?

Skinął raz głową, a to był dla mnie sygnał, żeby wziąć go na ręce i udać się do pokoju dzieci. Gdy wszedłem do środka pomieszczenia, zapaliłem lampkę i ujrzałem mojego syna, który leżał zawinięty pod samą szyję kołdrą, trząsł się, szczękał zębami i wyglądał na słabego.

– Obudziłem się, a on tak wyglądał. – Wskazał palcem na brata. – Nie pozwolił mi się dotknąć, kiedy chciałem sprawdzić, co mu dolega. Przepraszam, tato.

– Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Dobrze się spisałeś – powiedziałem, ucałowałem go w czoło i postawiłem na podłodze. – Idź połóż się do łóżka razem z mamą.

– C-co? – zapytał z paniką w głosie. – Nie chcę. Nie zostawię brata samego. Wiem, że teraz ty tu jesteś, ale... Chcę z nim być i już.

Spojrzałem w dół na swojego dzielnego szczeniaka, który ostatnie zdanie wypowiedział tak pewnie. Wciąż miał gips na ręce, ale walczył jak rycerz o to, by być blisko Maddena. Byłem pewny, że rzuciłby się na mnie z pięściami, gdybym spróbował go wyrzucić.

– To na razie usiądź na łóżku, a ja sprawdzę, co dolega Maddenowi – poleciłem, a on wykonał prośbę, siadając po turecku na środku materaca.

Przykucnąłem przed pojedynczym łóżkiem, na którym leżał sześciolatek. Położyłem mu dłoń na czole, próbując w ten sposób dojść do jakiegoś wyjaśnienia. Był rozgrzany jak piec, dlatego wniosek był tylko jeden: Madden miał gorączkę.

Kurwa mać.

– Chanie, idź, proszę, do łazienki po termometr. Jest w szufladzie pod umywalką – poleciłem, a chłopiec zerwał się na równe nogi i pobiegł przed siebie. Kolejno skupiłem się na tym drugim. – Zajączku, słyszysz mnie? Masz gorączkę. Będziesz musiał wstać na chwilkę, żeby zażyć lekarstwa. Będzie ci zimno, ale muszę ściągnąć z ciebie tę kołdrę. Przegrzewasz się.

Odgarnąłem mu włosy ze spoconego czoła, kiedy powieki Maddena zaczęły się powoli otwierać. Pomrugał kilkukrotnie, wydymając dolną wargę i ścisnął mocniej grubą pierzynę, nie chcąc się jej pozbywać.

– Żaden zając. Jestem króliczkiem i kropka. – Słabo mnie poprawił, a potem w jego oczach zgromadziły się łzy. – Tatusiu... Boli mnie. Wszystko mnie bardzo boli. N-nie chcę się tak okropnie czuć. Zrób coś.

– Tak, tak, przepraszam. Zawsze króliczek, żaden zając – zapewniłem i pocałował go mocno w czoło. – To minie. Zaraz to minie, kolego.

Podniosłem się z zamiarem wyjścia z pokoju, ale gdy tylko obróciłem głowę w stronę drzwi, w progu ujrzałem Clo i Chaniego za jej nogami. Miała panikę w oczach, które nawet na sekundę nie odrywały się od Maddena. Błyskawicznie wpadła do środka. Usiadła przy jego boku, głaszcząc go jedną ręką po plecach, a w drugą chwyciła tą mniejszą, kreśląc na jej strukturze wzorki.

Blessing Soul [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz