Rozdział 1

87 4 27
                                    

~ 🌼 ~

  Od razu po przebudzeniu do Josephine dotarły dwie bardzo istotne, a jednocześnie przerażające wiadomości. Jedną z nich było to, iż dziewczyna nie jest w stanie przypomnieć sobie czego kolwiek, co mogłaby pamiętać zanim w niedalekiej przeszłości zamknęła oczy, by teraz móc je otworzyć. Natomiast kolejną informacją było uczucie jakiegoś ciężaru leżącego na jej nogach oraz silnego uścisku, w którym zamknięta była jej niezwykle krucha w odczuciu dłoń.

Prawdopodobnie w pierw po obudzeniu się powinna głęboko zastanawiać się gdzie właściwie się znajduje, jednak Josie postanowiła odejść od jakże oczywistego schematu, zaczynając swój własny, w którym od razu po otwarciu oczu, zaczęła panicznie rozglądać się po okolicy, chcąc dowiedzieć się co stanowi uczucie ciężkości na jej nogach, a także ucisku na dłoni.

Ku jej przerażeniu był to chłopak, a właściwie jego głowa, spoczywająca na jej nogach, gdyż ten spał oraz jego dłoń, która silnie trzymała w objęciach tą jej. Brunetka przerażona niemalże od razu wyszarpała swą dłoń spomiędzy tej nieznajomego, budząc go przy tym.

Josephine spodziewała się doprawdy wszystkiego. Jego krzyku na nią, bądź innych okropnych reakcji, w skutek tak nagłego wybudzenia go ze snu, które mogłyby wzbudzić w niej jeszcze większy strach niż ten, który zdążył zasiedlić się w jej sercu już od samego początku. Tymczasem chłopak szeroko uśmiechnął się, szczerze doceniając to, że dziewczyna w końcu się obudziła. Josie dokładnie widziała w jego oczach tańczące iskierki radości, które przyprawiły ją o jeszcze większe mętli w głowie.

Kim on był.

— Stokrotko... — powiedział głosem cichszym nawet od szeptu, gdyż chłopak szczerze bał się, że gdy tylko wypuści na zewnątrz słowo głośniejsze niż powinien, dziewczyna tak nagle rospłynie się w powietrzu, a on nie mógł i nie chciał  znów jej stracić.

Szatyn może i był napawany nieokreśloną radością, jednak ta została beszczelne w nim zduszona, gdy tylko zorientował się, iż na twarzy dziewczyny wymalowana jest głęboka konsternacja.

Ponownie zaczął się bać, choć tak bardzo już nie chciał.

— Nie mam pojęcia kim jesteś — wychrypiała, mimo że bardzo starała się by jej głos zabrzmiał pewnie. Niestety jej struny głosowe najwyraźniej nie były do końca gotowe do jakiegokolwiek wydobycia z siebie dźwięku.

Po policzku chłopaka potoczyła się niekontrolowana i wprawdzie nagła łza, a w samo serce trafił silny cios, który spowodował ogromne pęknięcie.

* * *

  Głowę chłopaka opanowała tylko jedna myśl — dlaczego Josephine zareagowała tak gwałtownie na jego dotyk czy nawet widok. Znał ją praktycznie większość swojego życia. Przeżyli tak wiele zaczynając od wzlotów, a kończąc na wielu przynoszących ból upadkach. Wspierał ją, gdy tylko tego potrzebowała  lub pocieszał, gdy płakała. Wszystkie te czynności nie były jednak skierowane tylko w jedną stronę, a w obydwie. Obydwoje razem spadali na dno i obydwoje dzięki wspólnym siłom się od niego odbijali.

Jak więc dziewczyna, którą nazywał Stokrotką, gdyż kochała te kwiaty ponad wszystkie inne, zachowywała się jakby go nie znała po tym wszystkim co tak wytrwale ze sobą przeżyli.

Wszystkie wątpliwości rozwiały się wraz z wchodzącym do gabinetu doktorem, który miał przekazać chłopakowi informacje dotyczące stanu zdrowia Josephine. Nie widział on jednak czy aby na pewno jest na nie w stu procentach gotowy.

— Przeprowadziliśmy serie badań — odrzekł stanowczym głosem, nie trudząc się nawet zerknąć w stronę umierającego ze stresu Jana. — Jak się okazało pani Josephine ma znaczne zaniki pamięci przez poważną operację, którą zdecydowała się przejść oraz sam fakt że nie wybudziła się na czas, bo zaistniało kilka drobnych komplikacji. Prawdopodobnie kobieta nie będzie pamiętać niczego sprzed przyjścia do szpitala — Głos lekarza odbijał się echem o wszystkie cztery śnieżne ściany, dobitnie uderzając w każdą część jego nadzwyczaj kruchego serca. Czuł tak wiele, a jednak jego głowa była zupełnie pusta, bo odtwarzał się w niej w kółko ten sam film, który niestety na własne życzenie przed momentem obejrzał. Czuł jakby zobaczył najstraszniejszy horror lub najdotkliwszy dramat, a momentami czuł jakby obejrzał film mieszający ze sobą te dwa gatunki.

Bowiem dla szatyna była to informacja, która zdawała mu się przybrać postać jakiegoś nadzwyczaj ciężkiego kamienia. Bo poczuł on, że oddychanie sprawia mu niebywałą trudność, a na jego sercu osadza się coś okropnie ciężkiego. Coś co mogłoby je nawet złamać.

* * *

  Josephine spakowana i gotowa do opuszczenia szpitala, wygodnie usadowiła się na parapecie umiejscowionym nienaturalnie wysoko nad ziemią. Brunetka zrobiła to, będąc zżerana przez ciekawość, gdzie właściwie się znajduje.

Łudziła się, że gdy tylko wzrokiem napotka jakiś znajomy widok, będzie ona w stanie przypomnieć sobie cokolwiek z swojego życia, za nim zdecydowała się na dłuższy czas zapaść w głęboki sen, przez który nie pamięta nawet jak się nazywa.

Gdy w oczy rzucił jej się widok rozprzestrzenionego wzdłuż złocistej  plaży morza, mimowolnie uśmiechnęła się, czując, iż ten widok jest jej dobrze znajomy, a jednocześnie przerażająco odległy.

Czuła bowiem, że wiąże z nim przyjemne wspomnienia, jednak nie potrafiła sobie przypomnieć doprawdy niczego.

Moment zawieszenia w swoich własnych myślach, przerwał jej ten sam krótko obcięty chłopak, którego widziała tuż po przebudzeniu. Nie miała pojęcia jednak kim dla niej jest ani jak długo się znają.

Pamiętała zupełne nic.

Josie śledziła go wzrokiem, jak gdyby był dla niej kolejną intrygą związaną z tym, że nic nie pamięta. Szatyn zupełnie nieodgadnionym dla niej wzrokiem, usiądłszy na łóżku, zaczął wpatrywać się w białe kafelki, w które odziana została lata temu szpitalna podłoga. Szczególnie jego wzrok przykuł ten jeden, którego pociągła rysa przepołowiła na wskroś.

— Gdzie jesteśmy? — Jej cichy i niezwykle delikatny w odczuciu głos trafił do uszu chłopaka, powodując jeszcze większy ból wewnątrz jego ciała. Josephine choć nieco bała się zadać to pytanie, w końcu nie wytrzymała z ciekawości, gdyż ta zaczęła zżerać ją od środka.

— W Gdańsku, Josie — Jan podniósł na nią swój przeszyty głębokim smutkiem wzrok.

Między brwiami dziewczyny pojawiła się brzydka zmarszczka, której Jan nie był już wstanie zauważyć, gdyż pochwycił torbę dziewczyny, co oznaczało, że ma zamiar kierować się w stronę domu.

Josephine jednak nadal miała wiele pytań, a stanowczo za mało odpowiedzi. Jednym z nich było to, dlaczego będąc w Polsce, jej imię należy raczej do tych zagranicznych.

— Tak mam na imię? — zapytała, krocząc tuż przy boku chłopaka. Z pozoru pytanie było bardzo głupie, bo przecież gdyby dziewczyna w cale nie miała tak na imię, szatyn by się tak do niej nie zwrócił. Josie miała jednak nadzieję, że chłopak był na tyle inteligenty, że zrozumiał co miała poprzez to na myśli.

— Twoi rodzice nie są Polakami. Mieszkaliście za granicą do twoich piątych urodzin, a potem przeprowadziliście się do Polski — odrzekł, a samej dziewczynie zrobiło się głupio, że nie pamiętała tak podstawowych informacji o sobie.

Mimo wszystko w głębi duszy cieszyła się, że zadała tamto pytanie, bo dzięki temu wiedziała już, że jeśli chłopak wie o niej tak konkretne rzeczy, musi być z nią blisko lub zna ją dostatecznie długo, by mogli sobie ufać.

— Gdzie kolwiek idziemy, czy możemy przejść przez plaże? Chciałabym zobaczyć morze z bliska — odparła już nieco mniej spięta, gdyż czuła, że nie powinna się ani trochę bać chłopaka, skoro zapewne znają się dłużej niż sądziła.

Jan szczerze uśmiechnął się na to pytanie, dając dziewczynie do zrozumienia, że się zgadza. Po chwili jednak w jego oczach pojawiły się łzy, gdy uświadomił sobie, że przecież dlatego niegdyś przenieśli się z Warszawy tu, by mogła być bliżej morza... Zrobił to w tedy dla niej.

~ 🌼 ~

1189 słów.

Remind me of our past | JannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz